Chorowanie ma swoje dobre strony, przynajmniej mogłam w spokoju skończyć pozaczynane już kilka tygodni temu książki. Jedną z nich jest Roślinny kabaret. Botanika i wyobraźnia Richarda Mabey'a. Przez chwilę myślałam, że to będzie kolejna lektura typu "zbiór ciekawostek o roślinach", ale już po wstępie wiedziałam, że jest lepiej. Autor na szczęście dystansuje się od naukowców, którzy nazywają rośliny "naturalnym kapitałem" lub "dostawcą usług ekosystemowych". Zwraca uwagę na to, że często traktujemy naturę użytkowo, a nawet jeśli staramy się pomóc, to nie bierzemy pod uwagę całej bioróżnorodności, tylko jakiś jej określony wycinek.
"Jako przykład teoretycznie szczytnego, ale jednak krótkowzrocznego
działania można podać wspierać upraw roślin nektarodajnych dla owadów
zapylających, w szczególności pszczół. Sama idea zasługuje na pochwałę,
tyle że - w przeciwieństwie do pszczół - większość owadów zapylających
wykształca się z larw żywiących się nie kwiatami nektarodajnymi, ale
zwykłymi zielonymi liśćmi, w tym również liśćmi chwastów konsekwentnie
eliminowanych w celu tworzenia kolejnych kwiatowych rabatek."
Sam autor stara się dostrzec w roślinach autonomiczne byty bez próby zawłaszczania ich, jednak nie unikając antropomorfizacji.
W kolejnych rozdziałach książki autor opisuje spotkania konkretnych roślin z konkretnymi ludźmi. Możemy się dowiedzieć o najstarszych drzewach, kukurydzy, bawełnie, wiktoriańskiej modzie na paprocie (i lasy w słoiku), kolonialnych odkryciach, łowach na storczyki i wielu innych roślinach. Mnie najbardziej urzekł rozdział o artystce Margaret Mee, która przez całe życie poszukiwała kwiatu kaktusa Selenicereus wittii, wspinającego się na drzewa w dżungli. Jego pąki otwierają się tylko na jedną noc w roku, a kwiaty wydzielają upajającą woń. Czy nie przypomina wam to legendy o kwiecie paproci? A może kiedyś w Europie też mieliśmy jakiś gatunek, który kwitł tylko raz w roku przy świetle księżyca? Czy Margaret Mee udało się znaleźć moonflower? Przeczytajcie sami... (albo obejrzyjcie film)
Margaret Mee and the Moon Flower from Malu De Martino on Vimeo.
(no, dobra, zaspojluję - udało się pod koniec jej życia, w 1988roku, czyli stosunkowo niedawno. Przy świetle latarek powstał szkic do tego obrazu:)
To niezwykła historia i niezwykła postać, a takich w książce Richarda Mabey'a jest więcej. Więc tak, warto.
Strony
▼
22 lut 2019
20 lut 2019
Smaki i zapachy lutego
Luty smuty i chorowity, więc dla przeciwwagi prezentuję smaki i zapachy leczące i kojące.
Dominującym smakiem jest moja ulubiona herbata z imbirem, cytryną i miodem, ale oprócz tego jest kilka nowości, w tym czaga.
Czaga, czyli błyskoporek podkorowy, to znany wśród bushcraftowców grzyb-pasożyt rosnący głównie na brzozach. Wygląda jak brązowo-czarna narośl i ma niesłychane właściwości prozdrowotne. Czaga czaj, czyli napar z suszu jest smaczny (czytaj: nie jest gorzki ani cierpki), więc polecam się rozejrzeć po brzozach. W internetach można znaleźć wiele filmików z czagą w roli głównej, jest też w sprzedaży. Ja błyskoporka dostałam w prezencie urodzinowym od czeskich przyjaciół - diky moc!
By Tomas Čekanavičius - http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/8/80/Inonotus_obliquus.jpg, CC BY-SA 3.0, Link
Kolejnym smakiem lutego jest ocet sosnowy, który popełniłam już jakiś czas temu wraz z syropem sosnowym. Długo się wahałam, zanim otworzyłam ten słoik, ale na szczęście pozytywnie się zaskoczyłam. Woda z octem sosnowym - idealna na czas infekcji, wierzcie mi.
Natomiast jedzenie doprawiam ostatnio zatarem - przyprawę tę, która składa się z tymianki, sezamu i sumaku - znałam już wcześniej, ale jakoś nie miałam okazji wdrożyć jej w codziennym gotowaniu. Teraz spory słoik przywieziony przez rodziców z Izraela (tudzież Ziemi Świętej) jest w częstym użyciu.
Ostatnim smakiem, który już zawsze będzie mi się kojarzył z lutym 2019, jest smak goździków. Inez Herbiness jest ich gorącą orędowniczką, ponoć są dobre na ból gardła, ale powiem tak - żuję od 4 dni i poprawy brak... W dodatku taki rozgryziony goździk jest obrzydliwy, więc no cóż, pozostańmy przy szałwii. Choć z nią też szału nie ma...
Co do zapachów to nowością jest mirra (również dar z Ziemi Świętej) w podręcznym roll-onie. Mirra, czyli żywica krzewu balsamowego, jest spoko (i ma działanie przeciwbólowe).
A wam czym smakuje i pachnie luty?
Dominującym smakiem jest moja ulubiona herbata z imbirem, cytryną i miodem, ale oprócz tego jest kilka nowości, w tym czaga.
Czaga, czyli błyskoporek podkorowy, to znany wśród bushcraftowców grzyb-pasożyt rosnący głównie na brzozach. Wygląda jak brązowo-czarna narośl i ma niesłychane właściwości prozdrowotne. Czaga czaj, czyli napar z suszu jest smaczny (czytaj: nie jest gorzki ani cierpki), więc polecam się rozejrzeć po brzozach. W internetach można znaleźć wiele filmików z czagą w roli głównej, jest też w sprzedaży. Ja błyskoporka dostałam w prezencie urodzinowym od czeskich przyjaciół - diky moc!
By Tomas Čekanavičius - http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/8/80/Inonotus_obliquus.jpg, CC BY-SA 3.0, Link
Kolejnym smakiem lutego jest ocet sosnowy, który popełniłam już jakiś czas temu wraz z syropem sosnowym. Długo się wahałam, zanim otworzyłam ten słoik, ale na szczęście pozytywnie się zaskoczyłam. Woda z octem sosnowym - idealna na czas infekcji, wierzcie mi.
Natomiast jedzenie doprawiam ostatnio zatarem - przyprawę tę, która składa się z tymianki, sezamu i sumaku - znałam już wcześniej, ale jakoś nie miałam okazji wdrożyć jej w codziennym gotowaniu. Teraz spory słoik przywieziony przez rodziców z Izraela (tudzież Ziemi Świętej) jest w częstym użyciu.
Ostatnim smakiem, który już zawsze będzie mi się kojarzył z lutym 2019, jest smak goździków. Inez Herbiness jest ich gorącą orędowniczką, ponoć są dobre na ból gardła, ale powiem tak - żuję od 4 dni i poprawy brak... W dodatku taki rozgryziony goździk jest obrzydliwy, więc no cóż, pozostańmy przy szałwii. Choć z nią też szału nie ma...
Co do zapachów to nowością jest mirra (również dar z Ziemi Świętej) w podręcznym roll-onie. Mirra, czyli żywica krzewu balsamowego, jest spoko (i ma działanie przeciwbólowe).
A wam czym smakuje i pachnie luty?
5 lut 2019
Freegańskie Kuchnie i Sklepy Społeczne - The Real Junk Food Project
A tu taka ciekawa inicjatywa z Anglii: The Real Junk Food Project
The Real Junk Food Project oprócz Kuchni Społecznych prowadzi także Sklepy Społeczne (sharehouses), gdzie można wziąć/kupić za "co łaska" żywność uratowaną przed wyrzuceniem. I tak sobie o tym czytam, i trochę zazdroszczę (chociaż Jadłodzielnie mają się w Polsce nieźle), a tu pyk - na fejsbuczku - wyskakuje mi u znajomej informacja, że Bank Żywności w Trójmieście otworzył pierwszy sklep społeczny:
"Sklep społeczny jest miejscem otwartym dla wszystkich, ale korzystać mogą z niego w pierwszej kolejności osoby potrzebujące zweryfikowane przez MOPR i posiadające odpowiednie skierowanie. Punkt będzie otwarty trzy razy w tygodniu i pod koniec każdego dnia mogą tam przyjść osoby nieposiadające skierowań - w tym wypadku nasi klienci będą musieli podpisać deklarację, że są osobami potrzebującymi, a następnie MOPR skontaktuje się z nimi, by poszukać dla nich jak najefektywniejszych rozwiązań."
No, i świetnie, ku chwale Zero Waste!
"W Wielkiej Brytanii działa coraz więcej lokali, w których można kupić posiłki
przygotowane z produktów przeznaczonych do wyrzucenia. „To nie jest kawiarnia dla bezdomnych, ani dla
emerytów, nie jesteśmy też bankiem żywności. Chcemy uratować żywność
zmierzającą do śmietnika, mając także na uwadze aspekt społeczny – ludzi przychodzą,
razem jedzą, rozmawiają. Wszyscy są mile widziani, cena jest "co łaska", ale też można
nie zapłacić w ogóle – wyjaśnia Chrissy Weller, która wraz ze swoją koleżanką pół
roku temu założyła kawiarnię w londyńskiej dzielnicy. Razem z grupą
wolontariuszy gotują raz w tygodniu. W każdą niedzielę dostają informacje, jakie
produkty z kończącą się datą ważności są do dyspozycji w pobliskich supermarketach
i piekarniach. Następnego dnia rano jadą po to i z różnych składników przygotowują
menu. Nigdy nie wiedzą z góry, jakie dania uda im się przygotować. Każdy
produkt, z którego gotują, najpierw ważą. Dzięki temu wiedzą, że w ciągu minionych
sześciu miesięcy udało im się uratować 1,39 tony żywności."
The Real Junk Food Project oprócz Kuchni Społecznych prowadzi także Sklepy Społeczne (sharehouses), gdzie można wziąć/kupić za "co łaska" żywność uratowaną przed wyrzuceniem. I tak sobie o tym czytam, i trochę zazdroszczę (chociaż Jadłodzielnie mają się w Polsce nieźle), a tu pyk - na fejsbuczku - wyskakuje mi u znajomej informacja, że Bank Żywności w Trójmieście otworzył pierwszy sklep społeczny:
"Sklep społeczny jest miejscem otwartym dla wszystkich, ale korzystać mogą z niego w pierwszej kolejności osoby potrzebujące zweryfikowane przez MOPR i posiadające odpowiednie skierowanie. Punkt będzie otwarty trzy razy w tygodniu i pod koniec każdego dnia mogą tam przyjść osoby nieposiadające skierowań - w tym wypadku nasi klienci będą musieli podpisać deklarację, że są osobami potrzebującymi, a następnie MOPR skontaktuje się z nimi, by poszukać dla nich jak najefektywniejszych rozwiązań."
No, i świetnie, ku chwale Zero Waste!