Dzisiaj będzie trochę osobiście, ale w końcu mogę se na swoim blogu pisać, co chcę, to nie jest oferta sprzedaży. Przy poniedziałku mam myśli niewesołe, uprzedzam.
Im dłużej rozkminiam te wszystkie eko-sztuczki, 3R, upcyklingi, OZE i inne działania proekologiczne, tym bardziej ogarnia mnie poczucie niemocy. Takiej totalnej, paraliżującej wręcz.
Bo zdaję sobie sprawę, że dopóki będą istniały hipermarkety to naprawdę nie ma żadnego znaczenia to, że zrobię zakupy w siatce z biobawełny, zamiast w torebce foliowej. Albo, że dopóki producenci będą uwzględniać planowe zużycie produktów (patrz Spisek żarówkowy), to naprawdę wsio ryba, czy kupię LEDy, czy energoooszczędne, czy zwykłe żarówki. I to, że zrobię córce zamek z kartonu dla jej kucyków, też świata nie zmieni, dopóki w Chinach będą istniały fabryki toksycznych plastikowych zabawek.
Co za dół. Jestem w otchłani rozpaczy, jak by powiedziała pewna rudowłosa dziewczyna z Zielonego Wzgórza.
A zatem dzisiejsze pytania bez odpowiedzi to:
Jaką cenę musi osiągnąć litr benzyny, żeby ludzie przesiedli się do autobusów i na rowery?
Czy naprawdę musi dojść do wojny, żebyśmy docenili to, co mamy? Proste nieprzetworzone jedzenie, dostęp do wody, dach nad głową i sąsiadów?
Ile dni/tygodni/miesięcy/lat musielibyśmy żyć bez prądu, żeby stworzyć samowystarczalne lokalne społeczności korzystające z miejscowych zasobów (patrz Zielona piękność)?
Czy trzeba nam groźby atomowej i epidemiologicznej, żeby zawierać pakty o nieagresji?
Ile huraganów, powodzi i trzęsień ziemi trzeba, żeby ludzie zaczęli sobie pomagać i przestali myśleć o zyskach i wzroście PKB? Oraz kiedy przestanie się liczyć gospodarka, a zacznie liczyć przyroda?
Do ilu chorób wściekłych krów musi dojść i ile soli przemysłowej trzeba wsypać do kiełbas, żeby zniknęły rzeźnie?
I czy to w ogóle kogokolwiek obchodzi???
W dupach nam się poprzewracało do tego nadmiaru i dobrobytu. Bez ironii mówię. System jest chory, konsumpcjonizm napędza się już od kołyski, a pitu-pitu i blogowanie o recyklingu nic nie zmieni. Chyba naprawdę katastrofy nam trzeba, skoro postęp technologiczny, dzięki któremu możemy oglądać on line śmierć 2-letniego dziecka w Syrii, nie wystarcza.
No bo jakiego wstrząsu trzeba ludzkości, żeby wrócić do korzeni?
O ile będzie, kuźwa, do czego wracać.
Dla ukojenia roztrzęsionych nerwów hicior z czasów hippisów, idealizm never die, you know what I mean.
I jeszcze raz, a co tam:
Mnie też czasami ogarnia czarna rozpacz, więc dobrze Cię rozumiem. Pocieszam się wtedy myślami, że jeszcze nie tak dawno w państwach dziś w miarę cywilizowanych kobiety i dzieci nie miały żadnych praw. Niewolnicy byli na porządku dziennym kilkaset lat temu. Zatruciem środowiska na początku wieka w ogóle nikt się nie przejmował. A potem jedna, dwie, dziesięć osób zaczęły zadawać pytania sobie i innym. I walczyć o lepsze jutro. I coś się zmieniło. Miejmy nadzieję, że coś będzie zmieniało się (na lepsze) nadal. Ludzi świadomych jest jednak coraz więcej.
OdpowiedzUsuń