Nie wiem, jak u was, ale mój stosunek do kuchni w lecie jest mocno ambiwalentny. Nie uśmiecha mi się sterczenie przy garach i nagrzanej kuchence. Z drugiej strony codziennie przychodzi taki moment, że człowiek robi się tak głodny, że nie da się już pooszukiwać brzucha kolejną herbatą czy kanapką. Brzuch domaga się konkretów. I co dostaje?
Ostatnio:
dynię hokkaido duszoną z cebulą
gotowane ziemniaki i miskę sałaty z pomidorami
gazpacho
tabbouleh (z kaszą jaglaną zamiast bulguru)
coś w rodzaju alu gobi (ziemniaki z kalafiorem, z podsmażaną cebulką, czosnkiem i imbirem i indyjskimi przyprawami)
pieczone warzywa (na blaszkę rzucamy pokrojone i natłuszczone kawałki: cebuli, buraków, kalafiora, ziemniaków, marchewki, papryki+przyprawy)
gotowaną ciecierzycę
leczo z cukinii
i w sumie mogłabym tak w kółko, ale Dziecko domaga się makaronu. I ogórków.
Dodać mogę jeszcze, że od kilku dni wszystko posypuję hojnie ziarenkami z Ziarenkowa, bo kupiłam dwie mieszanki na próbę. Dobre są, więc jeśli nie czujecie się na siłach, żeby uprażyć sobie samemu (ja się nie czuję) słonecznik, dynię, sezam, siemię i konopie, to polecam :-)
I jeszcze tło muzyczne (dzięki Stopie), let's tabbouleh dance!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz