Strony

19 lis 2015

Jajka niespodzianki cz.2

Od czasu pisania części pierwszej minęło trochę czasu, ale jajka niespodzianki wciąż bywają w naszym domu częstym gościem. Co jeszcze można zrobić z żółciutkich opakowań po jajkach niespodziankach?

1. Minionki


2. Wróżka Zębuszka - pudełko na mleczaki


3. Podręczny zestaw do szycia - igła, agrafka, nitka, guzik
4. Mini apteczka - plaster, tabletka przeciwbólowa, waciki
5. Portmonetka - na drobniaki.
6. Sówki - schowki na różne różności - spineczki, kolczyki, pierścionki - itp.
7. Pszczółki

8. Kwiatki (stąd)


9. Zaparzacz do herbaty (tylko jako ciekawostka, bo jednak plastik+herbata niekoniecznie)



10. Kalendarz adwentowy (na czasie)



11 lis 2015

Wolne szkoły, wolny wybór

Tak mi się ostatnio życie zakręciło, że po długich latach freelancerki i pracy zdalnej, zaczęłam staż w Wolnej Szkole Przygodowej. Sama idea edukacji demokratycznej jest bardzo pociągająca dla osoby, która przeszła pełny system edukacyjno-wychowawczy (żłobek, przedszkole, podstawówka, liceum, studia magisterskie), w sumie kilkanaście lat "chodzenia do szkoły". Córka drugi rok pobiera nauki w kameralnej szkole Montessori i generalnie podoba jej się tam, ale ja sobie w duchu myślę "na razie". Bo co będzie potem, kiedy w programie pojawią się przedmioty, które jej nie interesują? Czy tak jak ja będzie na lekcjach rysować, wymieniać liściki z koleżanką, grać w szubienicę albo kołko i krzyżyk, pisać opowiadania w "tajnych zeszytach" i nerwowo spoglądać na zegar? Czy cokolwiek zapamięta z tego, co się nauczy? Ja z programu późniejszej podstawówki i liceum pamiętam niewiele. Praktycznie nic z fizyki, chemii, matmy, historii, geografii, WOSu czy PO. Czy przydała mi się kiedyś wiedza na temat rodzajów wietrzenia skał, obliczania sinusów i cosinusów, łacińskich koniugacji, interferencji fal magnetycznych, daty powstań polskich?  Nie przypominam sobie...


Może byłoby inaczej, gdyby zajęcia prowadzone były w mniej tradycyjny sposób - siedzenie w ławce i na sali wykładowej to był koszmar, gdyby nie były obowiązkowe (przecież po tylu latach i tak pamiętam tylko to, czym się interesuję do dziś), może gdyby zamiast rywalizacji i ocen uczono współpracy i osiągania consensusu, gdyby zamiast teorii uczono praktyki i eksperymentowania, a zamiast słuchania i powtarzania ćwiczono porozumienie bez przemocy i wyrażanie własnego zdania... Może wtedy byłabym w zupełnie innym miejscu? Robiła coś zupełnie innego?


W całej Polsce rodzice mają dość tradycyjnego systemu i zwracają się w stronę alternatyw. Pedagogika Montessori, waldorfska, leśna, antypedagogika, edukacja domowa, unschooling - przyciągają jak magnes. Szkoły demokratyczne powstają jak grzyby po deszczu. Ile z nich wytrzyma i przetrwa w niezbyt sprzyjających takim eksperymentom warunkach? Sam pomysł nie jest nowy - pierwsza taka szkoła powstała już niemal 100 lat temu w Anglii (Summerhill), ale w polskich kuratoriach wydaje się być zbyt radykalny. Dać uczniom wolność i wybór? Niech sami/e decydują, czego i kiedy chcą się uczyć? Zaufać im? Herezja i tyle...
Pewnie jeszcze wiele wody musi upłynąc w prawych i lewych dopływach Wisły, zanim system się zmieni, dlatego lepiej nie czekać zbyt długo, tylko brać sprawy w swoje ręce ;-) Szkoły demokratyczne potrzebują wsparcia - zarówno ze strony formalno-prawnej, jak i ze strony rodziców i samych uczniów. Bardzo jestem ciekawa, jak będzie się rozwijać życie opolskiej wolnej szkoły. To dopiero pierwsze miesiące, więc zarówno dzieci, jak i dorośli są na etapie wypracowywania zasad i pomysłów, proces organizacji trwa. Dołączam z nadzieją :-)

5 lis 2015

Mody żywieniowe są bez sensu

Paleo, dieta Kwaśniewskiego, Diamondów, Montignaca, dieta zgodna z grupami krwi, bezglutenowa, wegańska, pięciu przemian, makrobiotyczna, witariańska/raw, tradycyjna kuchnia polska, produkty superfood - to wszystko marność, serio ;)
Nie jestem dietetyczką, ale coraz częściej ludzie zwracają się do mnie z pytaniami o zdrowe odżywianie. A od czasu kiedy zaczęłam odżywiać się świadomie, a nie jeść po prostu to, co mama wrzuci na talerz, przeminęło już wiele mód żywieniowych i różnych diet-cud. Duże śniadanie na ciepło to podstawa dnia (no way), nic nie jeść po 18.00 (no way), nie łączyć węglowodanów z białkiem, nie jeść gotowanej marchewki bo ma wysoki indeks glikemiczny, zero cukru, pić 2 litry wody dziennie, nie gotować, nie smażyć, najlepiej w ogóle nie jeść... Jestem zbyt leniwa, żeby do jakichkolwiek wskazówek stosować się dłużej niż 2 dni, ale kilka przerobiłam (w głodówce leczniczej najfajniejsze było uczucie, że od niejedzenia się nie umiera). I chociaż od 24 lat (proudly) nie jem mięsa, to tak naprawdę dopiero od kilku lat rzeczywiście staram się jeść zdrowo. No cóż, lepiej późno, niż wcale ;-) Zbiegło się to w czasie z moim powrotem do weganizmu, który jest teraz dużo bardziej świadomy niż te 20 lat temu... Wtedy po prostu nie jadłam mięsa i nabiału, nie myśląc w ogóle o bilansowaniu diety czy suplementowaniu B12. To nie było dobre, dlatego - jeśli rozważacie weganizm albo którąkolwiek z diet wykluczających - poczytajcie wpierw o tym, jak sobie nie zaszkodzić, ok?



Bo wcale nie uważam, że weganizm jest dobry dla wszystkich. Podobnie jak taki modny ostatnio bezgluten nie jest dla wszystkich, choć na pewno jest konieczny dla osób chorujących na celiakię (btw - można się jej nabawić w wieku dojrzałym, czego nie byłam świadoma). Paleo w ogóle nie ma dla mnie sensu (trudno porównywać sposób odżywiania naszych przodków ze współczesnym jedzeniem), podobnie dieta Kwaśniewskiego. Nie wierzę w odżywianie zgodne z grupami krwi. Makrobiotyka i raw wzajemnie się wykluczają, ale przedstawiciele obu nurtów są przekonani o wyższości jednego sposobu nad drugim. Pięć przemian jest bardziej filozofią powiązaną z tradycyjną medycyną chińską, ale sprowadzanie tego do mechanicznego odtwarzania kolejności dodawania składników jest totalnym spłyceniem i raczej sztuką dla sztuki (choć zaszkodzić nie powinno). No i tak.
Podsumowując - nie ma jednej optymalnej diety zdrowej dla wszystkich. To co się sprawdzi u Eskimosów, nie zadziała w Afryce. To co działało w erze kamienia łupanego, niekoniecznie zadziała w czasach internetu i makdonalda. To co jest konieczne u alergika, może zaszkodzić osobie, która je wszystko. Wykluczenie jednego elementu powoduje konieczność suplementacji innego. Wybrać musisz sam/a, metodą prób i błędów, wsłuchując się w siebie.


W moim przypadku sprawdza się dieta oparta na współczuciu wobec zwierząt, czyli weganizm. Ale nie jest on 100% - jem miód (sorry pszczoły), a na wyjazdach nie dociekam, czy w plackach ziemniaczanych jest jajko i na jakim tłuszczu są smażone frytki... Rezygnacja z nabiału była okupiona tęsknotą za smakiem mlecznej czekolady, kefiru i pizzy, ale na szczęście po kilku miesiącach ochota na czeko zniknęła, smak zakwasu buraczanego jakoś zniwelował chęć na kefir, a ser Violife do pizzy ciągnie się tak samo jak jego mleczny odpowiednik :-) Jednocześnie - odstawiając nabiał, odkryłam mnóstwo innych rzeczy dp jedzenia i przypraw, więc na moim talerzu jest bardziej kolorowo i różnorodnie niż w czasach, kiedy po prostu nie jadłam mięsa. Staram się nie jeść za dużo przetworzonych produktów (koniecznie obejrzyjcie film Food Inc., który wklejam niżej), ekowarzywa kupuję w kooperatywie, wspomagam się ziołami :-) Suplementuję B12 (jest taki fajny preparat w sprayu, ponoć lepiej się wchłania), nie mam anemii, czuję się dobrze, dziękuję.


Co więc mogę polecić?
Świadomość i współczucie to podstawa zdrowej diety :-) A poza tym:
- ograniczenie produktów wysokoprzetworzonych, mięsa, nabiału, glutenu, cukru i soli
- jedzenie warzyw eko/bio/organic/non GMO - najlepiej lokalnych i sezonowych
- różnorodność kluczem do sukcesu - pamiętamy o zielonych liściach, orzechach, strączkach, olejach, ziołach
- kiszonki - ostatnio jestem fanką kiszonek - zakwas buraczany, ogórki kiszone, kimczi - ach i och
- suplementacja tego, co konieczne (z naciskiem na konieczne) - dla wege jest to B12, dla większości osób także witamina D3 oraz kwasy omega

I powinno byc dobrze. 

1 lis 2015

Nawet śmierć może być na zdrowie...

...jeśli jest wszystko w porządku, śpiewał kiedyś Jacek Kleyff z Orkiestrą Na Zdrowie. Bardzo lubię całą płytę, a ta piosenka szczególnie dobrze komponuje się z zaduszkowym klimatem.



Takie przypomnienie, że śmierć sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła, po prostu jest częścią wielkiego kręgu życia (jak z kolei powiedziałby Król Lew) :-)
"Według dr Roberta Lanza, uznanego przez New York Times’a za trzeciego najważniejszego żyjącego naukowca, życie nie kończy się, gdy ciało umiera i praktycznie może trwać wiecznie. Według jego teorii biocentryzmu to świadomość jest podstawą wszechświata. Tworzą ona materialny wszechświat a nie odwrotnie. Lanza wskazuje na to, że prawa natury i stałe kosmologiczne wydają się być dostrojone do tego, aby istniało życie. Jego zdaniem wynika z tego, że inteligencja istniała przed materią." (stąd)
Współcześnie raczej o tym zapominamy i w ogóle staramy się wypchnąć śmierć z naszego życia. Niedawno Koko na fejsie przypomniała dobry dokument M. Szumowskiej o oswajaniu śmierci na mazurskich wioskach:


W miastach o śmierci się nie mówi, nie pisze, nie dyskutuje. Nie pielęgnuje się rytuałów przejścia (chyba że stypę uznamy za rytuał), osoby w żałobie traktuje się jak trędowate, tak jakby udawanie, że śmierć nie istnieje sprawiało, że będziemy żyli wiecznie. No więc, nie będziemy. Chyba że...


Jakiś czas w ekomediach głośno było o bio urnach, czyli takich biodegradowalnych urnach z nasionkiem. Sadząc prochy bliskiej osoby i pielęgnując takie miejsce, możemy mieć nadzieję, że kiedyś na tym miejscu wyrośnie drzewo. Baardzo do mnie przemawia taka idea - las zamiast cmentarza, ach. Niestety prawnie w Polsce taka opcja nie jest możliwa, problematyczne jest nawet rozsypanie prochów w dowolnie wybranym miejscu.Natomiast w Czechach można kupić bio urnę za 1400koron (czyli jakieś 220zł), także w wersji na prochy ukochanego zwierzaka. Kolejny argument za emigracją do kraju Krecika :-)