Pamiętacie taką bajkę Joanny Papuzińskiej "A gdzie ja się biedniuteńki podzieję?". O diable Rokicie, który musiał się przenieść do miasta, bo wycięto wszystkie wierzby przy drodze i nie miał gdzie mieszkać?
Odświeżam sobie lektury z dzieciństwa przy okazji wieczornego czytania Dziecku i czasem natrafiam na wątki, które jak ulał pasują do określenia edukacja ekologiczna. W 1981, kiedy wydano Rokisia, słowo ekologia odnosiło się jedynie do nauki o ekosystemach i nie było łączone z sozologią, czyli nauką o ochronie środowiska. Kilka(naście) lat później wszystko się pozamieniało i teraz eko jest synonimem starań o ochronę przyrody, a jeszcze częściej jest równoznaczne z greenwashingiem. Ale to inna historia, wróćmy do Rokisia.
W czasach kiedy Joanna Porazińska pisała bajkę o łobuzerskim czorcie, nie było jeszcze telefonów komórkowych, komputerów ani internetu. Dzięki temu Dziecko może się dowiedzieć, że butelki były cennym surowcem, naczynia myło się ręcznie, korzystano z maszyny do pisania zamiast komputera, a wiedzy szukano w encyklopedii i bibliotece.
Ale już wtedy wycinano drzewa przy nowych drogach (lęk przed drzewami mordercami ma jak widać ugruntowaną tradycję), po tychże jeździły samochody (ale przeważnie korzystano z transportu zbiorowego), już wtedy dymiły kominy i choć nikt nie mierzył czystości powietrza, to z pewnością przekraczało normy dla pyłu zawieszonego PM10. Dlatego można Rokisia czytać zarówno jako bajkę historyczną z realiami PRLu dla najmłodszych, jak i ekologiczną.
Zwłaszcza w trzeciej części cyklu, czyli "Rokiś i kraina dachów", znajdziemy takie opisy: "Wszystko tu było zapylone i czarne, ponieważ w większości domów stały staromodne kaflowe piece, w których każdy mieszkaniec musiał sam sobie palić węglem. (...) Kiedy się pokroiło śniegową pryzmę na brzegu chodnika - wyglądała ona jak torcik-stefanka - ciemna warstwa, a potem jasna, i ciemna, i znów...
Dopiero na wiosnę śnieg i pył węglowy mieszały się ze sobą i spływały brunatną strugą pod ziemię, przez dziury w żelaznych kratach.
Ale węgiel i tak wygrywał. Zostawał na chodniku, murach, balkonach i szybach. A także w ludzkich nosach i płucach."
No, cóż - dla dzieci jest to dużo mniej ciekawe niż przygody Kaśki i Rokisia, ale nam pozostaje zainteresować się tematem smogu, a zwłaszcza dobrych praktyk (zebranych na stronie Polski Alarm Smogowy).
Strony
▼
30 sie 2016
23 sie 2016
Publikacje nie tylko na wakacje
Nie wiem, czy zaglądacie do działu "ekopublikacje", ale co jakiś czas wrzucam tam nowe linki do bezpłatnych broszur, e-booków czy poradników dostępnych w sieci.
Np. na stronie The Zeitgeist Movement Polska można przejrzeć broszury Ogród owocowy na 300 metrach kwadratowych oraz Ogród warzywny na 200 metrach kwadratowych.
Jeśli chodzi o florę, to Łukasz Łuczaj uwolnił niedawno treść swojej książki "Dzikie rośliny jadalne Polski". Korzystajcie :-)
Polecam wam także publikację ODE Źródła "W dziką stronę", na temat edukacji przyrodniczej.
Z innej bajki - poradnik-kolorowanka na temat odpadów w kanalizacji, czyli Sedes to nie kosz na śmieci
Dla majsterkowiczów z kolei mam broszurę Greenpeace'u "Hotele dla dzikich zapylaczy. Zrób to sam", Budowanie z konopi Cohabitatu oraz ich magazyn WyTwórcy:
I jeszcze coś o żywności, czyli książka Marcina Gerwina "Żywność przyjazna dla klimatu":
oraz e-booki z wegańskimi przepisami Dobre decyzje:
Smacznej lektury!
Np. na stronie The Zeitgeist Movement Polska można przejrzeć broszury Ogród owocowy na 300 metrach kwadratowych oraz Ogród warzywny na 200 metrach kwadratowych.
Jeśli chodzi o florę, to Łukasz Łuczaj uwolnił niedawno treść swojej książki "Dzikie rośliny jadalne Polski". Korzystajcie :-)
Polecam wam także publikację ODE Źródła "W dziką stronę", na temat edukacji przyrodniczej.
Z innej bajki - poradnik-kolorowanka na temat odpadów w kanalizacji, czyli Sedes to nie kosz na śmieci
Dla majsterkowiczów z kolei mam broszurę Greenpeace'u "Hotele dla dzikich zapylaczy. Zrób to sam", Budowanie z konopi Cohabitatu oraz ich magazyn WyTwórcy:
I jeszcze coś o żywności, czyli książka Marcina Gerwina "Żywność przyjazna dla klimatu":
oraz e-booki z wegańskimi przepisami Dobre decyzje:
Smacznej lektury!
16 sie 2016
7 sposobów na rurki i słomki do picia
Kiedy ponad 6 lat temu pisałam na blogu o słomkach do picia, to zachęcałam: "zamiast plastikowych rurek do picia używajcie rurek wielorazowego
użytku. Można kupić stalowe, szklane i bambusowe, oczywiście nie w
Polsce, ale można :-)"
Otóż jak najbardziej można już w Polsce kupić rurki stalowe, szklane i słomiane. Te ostatnie, Eco Straw, przetestowałam i są spoko (o dostępność pytajcie tutaj), choć osobiście wolę stalowe (które też mamy w domu).
A co można zrobić z rurek plastikowych?
1. Rzeźbę - tak jak Annie Boyden Varnot:
2. Spiralne mobile:
3. Cichy instrument muzyczny a la fletnia pana (taki bardziej szum wiatru,ale łatwo zrobić i jest fun):
Zdjęcie pochodzi z bloga Mama, dzieci i śmieci - my naszą fletnię skleiłyśmy taśmą klejącą i też działa :-)
4. Dmuchawkę - rakietę (tu instrukcja i szablon)
5. Latawiec
6. Lifehack - aby uniknąć splątanych łańcuszków
Więcej lifehacków u Szalonego Rosyjskiego Hackera (cudowny akcent):
7. A najlepszy jest chyba pomysł na miniopakowania podróżne na pastę do zębów, szampon, czy zapałki albo tabletki. I w sumie myślę, że może wystarczyłoby zgiąć słomkę na pół i skleić brzegi mocną taśmą klejącą, zamiast zgrzewać je zapalniczką:
stąd
Pretty cool, what do you think, guys? :-)
Otóż jak najbardziej można już w Polsce kupić rurki stalowe, szklane i słomiane. Te ostatnie, Eco Straw, przetestowałam i są spoko (o dostępność pytajcie tutaj), choć osobiście wolę stalowe (które też mamy w domu).
A co można zrobić z rurek plastikowych?
1. Rzeźbę - tak jak Annie Boyden Varnot:
2. Spiralne mobile:
3. Cichy instrument muzyczny a la fletnia pana (taki bardziej szum wiatru,ale łatwo zrobić i jest fun):
Zdjęcie pochodzi z bloga Mama, dzieci i śmieci - my naszą fletnię skleiłyśmy taśmą klejącą i też działa :-)
4. Dmuchawkę - rakietę (tu instrukcja i szablon)
5. Latawiec
6. Lifehack - aby uniknąć splątanych łańcuszków
Więcej lifehacków u Szalonego Rosyjskiego Hackera (cudowny akcent):
7. A najlepszy jest chyba pomysł na miniopakowania podróżne na pastę do zębów, szampon, czy zapałki albo tabletki. I w sumie myślę, że może wystarczyłoby zgiąć słomkę na pół i skleić brzegi mocną taśmą klejącą, zamiast zgrzewać je zapalniczką:
stąd
Pretty cool, what do you think, guys? :-)
13 sie 2016
Czytam sobie
"Ostatni taki Amerykanin" Elizabeth Gilbert - niepozorna okładka i tytuł, autorka kojarzy się z "Jedz, módl się, kochaj" - czy to może być dobre?
A jednak :-)
Zaletą tej książki jest to, że opowiada prawdziwą historię, chociaż nie wiem, czy sięgnęłabym po nią, gdybym wiedziała, że to biografia. W dodatku człowieka, który jeszcze żyje :-) W dużym skrócie - istnieje na świecie mężczyzna, który w "dzisiejszych czasach" przeprowadził się do lasu mając 17 lat i potrafi o siebie zadbać w dziczy. A to oznacza - upolowanie zwierzyny, wykrzesanie ognia bez zapałek, zbudowanie schronienia, leczenie ziołami i inne tego typu umiejętności, które wybiórczo znają różni bushmani, survivalowcy czy zielarki.
Eustace Conway, o którym opowiada Gilbert jest postacią niezwykłą, a książkę czyta się naprawdę dobrze. Autorka od szczegółu do ogółu nawiązuje także do kondycji dzisiejszego człowieka, kryzysu męskości, stereotypu amerykańskiego twardziela, wpływu toksycznych relacji z ojcem na całe późniejsze życie, czy deficytu natury
"W takim podejściu jest sporo arogancji, ale jeszcze coś: głęboka alienacja. Wypadliśmy z rytmu. To takie proste. Skoro nie wytwarzamy już dla siebie żywności, to czy musimy zwracać uwagę na, powiedzmy, pory roku? Czy jest jakaś różnica pomiędzy zimą a latem, skoro możemy codziennie jeść truskawki? (...) I po co rozmyślać nad własną śmiertelnością tylko dlatego, że każdej jesieni w przyrodzie coś umiera? A kiedy przychodzi wiosna, czy warto zauważać to odrodzenie? Czy nam się chce poświęcić chwilę i być może komuś za to w duchu podziękować? Uczcić to? Jeśli opuszczamu dom jedynie po to, by pojechać do pracy, to po nam świadomość istnienia potężnej, pouczającej, nadzwyczajnej i wiecznej siły życiowej, która nieustannie nas opływa?"
Poznajcie prawdziwego człowieka lasu, człowieka gór, człowieka przyrody:
Jest też w tej biografii niezły wątek psychologiczny, który częściowo tłumaczy samotność Eustace'a, tego człowieka bardziej indiańskiego niż dzisiejsi Indianie. I wyjaśnia, dlaczego stworzony przez niego rezerwat przyrody Żółwia Wyspa pozostaje utopią, która raczej odpycha niż przyciąga ludzi. Polecam.
Lektura "Ostatniego takiego Amerykanina" idealnie koresponduje z książką, o której już wspominałam w poście o chmurach, czyli "Witaminą N" - poradnikiem dla dorosłych, jak rozwijać w dzieciach więź z przyrodą. Witaminę można czytać na wyrywki w poszukiwaniu pomysłów na plenerowe aktywności. No bo, nie oszukujmy się, na dźwięk słowa "spacer", moja Córka nie merda mentalnym ogonem, a po prostu bycie na dworze nie jest żadną atrakcją. Co innego słowo "podchody", "tropienie" lub wyprawa z jakimś określonym celem. Tylko co zrobić, kiedy brakuje pomysłów i wyobraźni? W poradniku znajdziecie zarówno pomysły na zabawy, jak i działania typowo edukacyjne (rozpoznawanie poszczególnych roślin i zwierząt, obserwacje przyrodnicze). Z perspektywy polskiego czytelnika odnoszę wrażenie, że amerykańskie dzieci (i ich rodzice) mają trudniej - w wielu miejscach tereny spacerowe ograniczone są jedynie do parków, a chodniki na przedmieściach nie istnieją, bo i tak wszędzie jeździ się samochodem. Richard Louv rekomenduje np. tworzenie grup spacerowych/rodzinnych klubów przyrodniczych, które trochę kojarzą mi się z zapomnianymi już kołami PTTK (btw PTTK co roku organizuje konkursy i wyprawy dla rodzin pn. Turystyczna Rodzinka), aby realizować wspólne wędrówki czy biwaki na łonie natury.
Zróbcie więc sobie dobrze i wyjdźcie z domu. Dziś w nocy mamy ku temu szczególnie dobry powód - wciąż powinny być widoczne Perseidy, czyli łzy świętego Wawrzyńca.
PS. Dziękuję wydawnictwu Mamania za możliwość przeczytania "Witaminy N" :-)
A jednak :-)
Zaletą tej książki jest to, że opowiada prawdziwą historię, chociaż nie wiem, czy sięgnęłabym po nią, gdybym wiedziała, że to biografia. W dodatku człowieka, który jeszcze żyje :-) W dużym skrócie - istnieje na świecie mężczyzna, który w "dzisiejszych czasach" przeprowadził się do lasu mając 17 lat i potrafi o siebie zadbać w dziczy. A to oznacza - upolowanie zwierzyny, wykrzesanie ognia bez zapałek, zbudowanie schronienia, leczenie ziołami i inne tego typu umiejętności, które wybiórczo znają różni bushmani, survivalowcy czy zielarki.
Eustace Conway, o którym opowiada Gilbert jest postacią niezwykłą, a książkę czyta się naprawdę dobrze. Autorka od szczegółu do ogółu nawiązuje także do kondycji dzisiejszego człowieka, kryzysu męskości, stereotypu amerykańskiego twardziela, wpływu toksycznych relacji z ojcem na całe późniejsze życie, czy deficytu natury
"W takim podejściu jest sporo arogancji, ale jeszcze coś: głęboka alienacja. Wypadliśmy z rytmu. To takie proste. Skoro nie wytwarzamy już dla siebie żywności, to czy musimy zwracać uwagę na, powiedzmy, pory roku? Czy jest jakaś różnica pomiędzy zimą a latem, skoro możemy codziennie jeść truskawki? (...) I po co rozmyślać nad własną śmiertelnością tylko dlatego, że każdej jesieni w przyrodzie coś umiera? A kiedy przychodzi wiosna, czy warto zauważać to odrodzenie? Czy nam się chce poświęcić chwilę i być może komuś za to w duchu podziękować? Uczcić to? Jeśli opuszczamu dom jedynie po to, by pojechać do pracy, to po nam świadomość istnienia potężnej, pouczającej, nadzwyczajnej i wiecznej siły życiowej, która nieustannie nas opływa?"
Poznajcie prawdziwego człowieka lasu, człowieka gór, człowieka przyrody:
Jest też w tej biografii niezły wątek psychologiczny, który częściowo tłumaczy samotność Eustace'a, tego człowieka bardziej indiańskiego niż dzisiejsi Indianie. I wyjaśnia, dlaczego stworzony przez niego rezerwat przyrody Żółwia Wyspa pozostaje utopią, która raczej odpycha niż przyciąga ludzi. Polecam.
Lektura "Ostatniego takiego Amerykanina" idealnie koresponduje z książką, o której już wspominałam w poście o chmurach, czyli "Witaminą N" - poradnikiem dla dorosłych, jak rozwijać w dzieciach więź z przyrodą. Witaminę można czytać na wyrywki w poszukiwaniu pomysłów na plenerowe aktywności. No bo, nie oszukujmy się, na dźwięk słowa "spacer", moja Córka nie merda mentalnym ogonem, a po prostu bycie na dworze nie jest żadną atrakcją. Co innego słowo "podchody", "tropienie" lub wyprawa z jakimś określonym celem. Tylko co zrobić, kiedy brakuje pomysłów i wyobraźni? W poradniku znajdziecie zarówno pomysły na zabawy, jak i działania typowo edukacyjne (rozpoznawanie poszczególnych roślin i zwierząt, obserwacje przyrodnicze). Z perspektywy polskiego czytelnika odnoszę wrażenie, że amerykańskie dzieci (i ich rodzice) mają trudniej - w wielu miejscach tereny spacerowe ograniczone są jedynie do parków, a chodniki na przedmieściach nie istnieją, bo i tak wszędzie jeździ się samochodem. Richard Louv rekomenduje np. tworzenie grup spacerowych/rodzinnych klubów przyrodniczych, które trochę kojarzą mi się z zapomnianymi już kołami PTTK (btw PTTK co roku organizuje konkursy i wyprawy dla rodzin pn. Turystyczna Rodzinka), aby realizować wspólne wędrówki czy biwaki na łonie natury.
Zróbcie więc sobie dobrze i wyjdźcie z domu. Dziś w nocy mamy ku temu szczególnie dobry powód - wciąż powinny być widoczne Perseidy, czyli łzy świętego Wawrzyńca.
PS. Dziękuję wydawnictwu Mamania za możliwość przeczytania "Witaminy N" :-)
3 sie 2016
Trudne odpady - pisaki
Pisaki, mazaki, flamastry, zakreślacze, długopisy, cienkopisy, żelpeny to odpady trudne, bo złożone. Bardzo rzadko trafiają do recyklingu, choć niektórzy (zwłaszcza rodziny z dziećmi) produkują je w ilościach wręcz hurtowych.
Na amerykańskich blogach znalazlam podzielone zdania na temat ich recyklowatelności. Green and Clean Mom twierdzi, że plastiku osłonek mazaków nie można oddać do recyklingu, natomiast autorka Crafting a green world podaje, że jak najbardziej można recyklować osłonki i nakrętki, ponieważ są zrobione z polipropylenu. Problem w tym, że Crayola markers są zrobione tak (ze względów bezpieczeństwa), że aby wyjąć wkład z pisaka (swoją drogą - co z nim potem zrobić?), trzeba użyć piłki albo pilnika. Z drugiej strony inna pani w komentarzach stwierdza, że firmy recyklingowe i tak nie chcą recyklować takich drobnych części, więc cały wasz ewentualny trud może pójść na marne...
Nie mam pojęcia, co z polskimi zakładami recyklingu, ale podejrzewam, że też nie wiedzą, co począć z takimi pisakami bez wkładów :-/
Cóż więc możesz zrobić?
łuk (via Pinterest):
palcynki (więcej pomysłów na Child central station)
Fletnia pana (instrukcja na Spryciarze.pl)
I jeszcze takie pomysły sprzed lat: Pisaki, kredki i ich drugie życie oraz dłuogpisy i flamastry
Na amerykańskich blogach znalazlam podzielone zdania na temat ich recyklowatelności. Green and Clean Mom twierdzi, że plastiku osłonek mazaków nie można oddać do recyklingu, natomiast autorka Crafting a green world podaje, że jak najbardziej można recyklować osłonki i nakrętki, ponieważ są zrobione z polipropylenu. Problem w tym, że Crayola markers są zrobione tak (ze względów bezpieczeństwa), że aby wyjąć wkład z pisaka (swoją drogą - co z nim potem zrobić?), trzeba użyć piłki albo pilnika. Z drugiej strony inna pani w komentarzach stwierdza, że firmy recyklingowe i tak nie chcą recyklować takich drobnych części, więc cały wasz ewentualny trud może pójść na marne...
Nie mam pojęcia, co z polskimi zakładami recyklingu, ale podejrzewam, że też nie wiedzą, co począć z takimi pisakami bez wkładów :-/
Cóż więc możesz zrobić?
- Jak zawsze ograniczyć :-) Czyli nie kupować kolejnych mazaków, zamiast tego przerzucić się na kredki. Wiem, że nie zawsze to możliwe, więc...
- wykorzystaj ponownie - przedłużaj żywotność pisaków, jak za czasów PRLu - maczając wkłady w occie lub spirytusie
- dbaj o nie - zawsze zakręcaj
- wykorzystaj wyschnięte pisaki do zrobienia kolorowych barwników. Wystarczy wyjąć zaschnięte wkłady i włożyć do słoika z wodą. Otrzymane barwniki można wykorzystać do eksperymentów, malowania, farbowania i ogólnie kreatywnie. Tak to robi Amanda0480:
- No, i na końcu upcykling :-)
łuk (via Pinterest):
palcynki (więcej pomysłów na Child central station)
Fletnia pana (instrukcja na Spryciarze.pl)
I jeszcze takie pomysły sprzed lat: Pisaki, kredki i ich drugie życie oraz dłuogpisy i flamastry