Strony

29 lip 2014

Jest łyżka, jest radość :-)

Oto mój dzisiejszy powód do radości:

Łyżka drewniana, ręcznie robiona, gładka, w sam raz do ręki, po prostu piękna. Trafiła do mnie poniekąd dzięki kooperatywie. Bo mąż Małgosi, która przywiozła mi dzisiaj 3 kg pomidorów z zaprzyjaźnionej uprawy, więc ten mąż - on jest łyżkoholikiem.

Takie ma hobby, pasję, czy jak zwał tak zwał, ale robi łyżki. I w ten weekend wybiera się nawet do Anglii na SpoonFest (tak, łyżkoholicy mają swój własny festiwal, na którym mistrzowie dłuta i noża prowadzą warsztaty dla początkujących). Brzmi ciekawie i wygląda nieźle (przynajmniej na zdjęciach z zeszłego roku) - jak tam wszyscy siedzą i strugają :-)


Życzę Marcinowi owocnych festiwalowych warsztatów i nie mogę się doczekać, gdy przekaże zdobytą wiedzę dalej (najlepiej w okolicach Opola).
Dodatkowo, dziwnym trafem dziś natknęłam się na bloga, którego autorka również popełniła kilka łyżek. To tylko podsyciło moją motywację do nauki nowego rękodzieła...Bo łyżki mają sens :-)



27 lip 2014

Cenne krople

Tak, wiem, jest gorąco, wszyscy są na wakacjach i prawie nikt już tu nie zagląda (ze mną włącznie). A jednak z okazji  burzy za oknem (prawie jak rok temu) czas napisać o deszczówce :-)
Na działce Wujka Franka do tego celu służy stara wanna (klasyk). Zazwyczaj jednak deszczówkę zbiera się do beczek (w sieci mnóstwo wskazówek), a używa jej najczęściej do podlewania ogrodu . Rzadziej do spłukiwania toalet.
Ale można też trochę inaczej:

Rynna z konewką:



RainDrops - system butelkowy:



Accumuwater Water Tower:


Rain Gardens, czyli Deszczogródki - małe ogródki w bezpośredniej bliskości rynien:


A tu Petal Drops - zbieranie deszczówki w skali mikro (akurat do podlania kwiatków na parapecie):

A to poidełko dla ptaków- zbiorniczek na deszczóweczkę niczym mak czerwony jest najlepszy :-) Z Etsy.


22 lip 2014

Dobra wiadomość i recenzja :-)

Dobra wiadomość jest taka, że Chiny anulują obowiązek testowania kosmetyków na zwierzętach! Bo dotychczas wiele firm kosmetycznych lokowało swoje laboratoria w Chinach, a tamtejsze prawo zobowiązuje producentów do testowania składników na zwierzętach.
Więc miejmy nadzieję, że w końcu wszystkie kosmetyki będą  wolne od okrucieństwa.
A skoro już o kosmetykach mowa, to chciałam zrecenzować krem do stóp z majerankiem i tymiankiem szwedzkiej marki L:A Bruket. Oto on:


Przydają się czasem blogowe koneksje, bo sama zapewne na ten krem bym normalnie nie trafiła, a  nawet jakbym trafiła, to bym go nie kupiła. 89zł to już dla mnie dużo, jeśli chodzi o wydatki na kosmetyk. Z drugiej strony już nie raz przekonałam się, że lepiej wydać więcej, a rzadziej na dobry produkt, którego mogę używać bez wyrzutów sumienia. Ta zasada sprawdza się zarówno przy paście do zębów, jak i mydle, więc dlaczego nie miałaby się sprawdzić przy kremie...
Ale do rzeczy, do kremu. Niby nie jest to rzecz pierwszej potrzeby, ale dla osób, którym często pęka skóra na piętach (to ja), i owszem.
Nie będę wklejać zdjęć swoich stóp przed i po, musicie uwierzyć mi na słowo.  Przed (czyli na co dzień)  moje pięty mają popękaną (czasem głęboko i boleśnie) i spierzchniętą skórę, pełną zadziorów. Sytuacja gorsza jest zimą, teraz jest całkiem znośnie.
Natomiast po (czyli jeśli pamiętam o nasmarowaniu kremem) jest chłodno, jest miękko, jest gładko. Olejek miętowy ma działanie chłodzące (odczuwalne), a cała gama olejków (kokosowy, shea, awokado, majerankowy i tymiankowy) nawilża i natłuszcza skórę.
W dodatku składniki mają certyfikat Ekocert.
Skład:
Aqua (dest.water), Glycerin (fr. coconut), Sorbitan olivate (fr. olive), Cetearyl olivate (fr. olive), Butyrosermum parkii butter (shea butter), Cocos nucifera oil (coco nut), Limnathes alba seed oil (meadowfoam), Cetyl alcohol, Theobroma cacao seed butter (cocoa butter), Betain monohydrate (fr.coconut), Cetyl palmitate (fr.palm), Sorbitan palmitate (fr. avocado), Benzyl alcohol (nat preserv.), Thymus vulgaris oil (thyme), Origanum majorana leaf oil (marjoram), Sclerotium gum (natural gel), Salicylic acid (fr. meadow sweet), Sorbic acid (natural preservative), Linalool and d-Limonene (naturally occurring in essential oils).

Różnica przed i po jest spora, większa niż przy użyciu standardowych środków pielęgnacji w postaci masła shea z olejkiem arganowym czy zwykłej oliwy. Zasadnicza różnica jest też taka, że po użyciu kremu L:A BRUKET skóra jest nawilżona, ale nie tłusta, co jednak znacznie ułatwia życie (i nie brudzi skarpet) :-)
Szczerze polecam!

21 lip 2014

Czy wiesz, że...

1. ...ananasy nie rosną na drzewach?

2. ... trawa pod mikroskopem się uśmiecha?
3. ... tak rośnie brukselka?

4. ... mleko kokosowe ma skład bliski osoczu krwi?


5. ... i że słonecznik ma właściwości anty-radioaktywne?



Ja też nie wiedziałam :-)

10 lip 2014

Może nad morze?

Ponieważ ostatnio czuję się jakoś tak:
to znaczy, że czas na wakacje. A że wieki już nie byłam nad polskim morzem (konkretnie 30 lat), to może właśnie tam? W ośrodku "Saturn" ma być nawet wi-fi, ale nastawiam się raczej na spacery, plażowanie i czytanie oraz spędzanie czasu z rodziną (bo rodzina to skarb). Następna relacja więc dopiero jakoś po 20-tym, bo jeszcze chcę zawitać na Festiwal Alternatywnych Społeczności w Wolimierzu.

A sztuka piasku? Owszem, istnieje coś takiego :-)
Np. obrazy 3D malowane na piasku:

albo ulotne zabawy Andres Amadora, który codziennie wymyśla nowy wzór, aby potem spłukały go fale. Bardzo zen.


Z kamyków też można coś zrobić. Oto dowód:



 albo wieszaki na biżuty:
O muszelkach kiedy indziej :-)

6 lip 2014

Co czytasz?

Ostatnio znów czytam kilka książek naraz, bo wszystkie są tego warte :-)
Niestety, ponieważ nie są to powieści  (i wymagają więcej skupienia niż zawiłości koligacyjne w kolejnych tomach Gry o tron), to dawkuję je sobie po fragmentach. Gdyby ktoś jednak chciał spakować do plecaka (lub czytnika) jakąś wartościową książkę, to polecam:

Ostatnie dziecko lasu - to powinna być lektura obowiązkowa każdego rodzica, studenta pedagogiki i nauczyciela. Tym bardziej, że jesteśmy być może ostatnim lub przedostatnim pokoleniem, które poznało smak swobodnej zabawy na dworze. Przesłanie w wielkim myślowym skrócie brzmi: Nie chcesz wydawać na terapeutę? Zespół deficytu natury brzmi groźniej niż ADHD? Więc po prostu idź na spacer  i wygoń dziecko na dwór. Pozwól mu włazić na drzewa, grzebać w ziemi i podglądać mrówki i ślimaki. To zaprocentuje w przyszłości. Albo już teraz.



Głosy rewolucji żywnościowej - zbiór rozmów na temat współczesnej żywności, m.in. z Colinem Campbellem (tym od słynnego China Study). O tym, jak zmieniło się podejście do odżywiania i jak lobby mięsno-nabialowe manipuluje opinią publiczną (Pij mleko-będziesz wielki) i zmienia nasze nawyki żywieniowe. O tym, dlaczego GMO jest nie teges i o tym, jak przetworzona żywność fatalnie wpływa na nasze zdrowie. Co ciekawsze interlokutorzy to najczęściej osoby, które wyrastały na tradycyjnych farmach, w kulcie mięsa i nabiału (jeden z autorów jest synem magnata lodów śmietankowych w Ameryce). Warto przeczytać, bo chyba prościej niektórych kwestii wytłumaczyć się nie da.



Zjadanie zwierząt - jeśli ktoś czytał Jeść przyzwoicie i mu się podobało, to Zjadanie zwierząt też mu się spodoba. Kto nie czytał pierwszej pozycji, tym bardziej powinien sięgnąć (choć prawdopodobnie lepiej zrobi sięgając po oryginał, bo tłumaczenie zawiera błędy). Bardzo mnie ciekawi, jak na takie książki reagują mięsożercy. Ja w gruncie rzeczy nie potrzebuję utwierdzenia się w niespożywaniu mięsa i produktów zwierzęcych. Czytam jednak, bo w obu tych książkach jest wiele faktów dotąd mi nieznanych. Czasem jest to bolesna lektura, a pytania pozostają bez łatwych odpowiedzi, więc naprawdę mnie interesuje, czy osoby jedzące tradycyjnie też uwiera jej czytanie. Czy książka jest w stanie zmienić czyjeś podejście do zjadania zwierząt?



A, nie przepraszam, przeczytałam jednak dwie powieści, i to z mało znanego nurtu eko science-fiction :-) Zatopione miasto i Grabieżcy wody to książki dla młodzieży (10-14 lat), choć trudno mi ocenić, czy młodzież rzeczywiście uznałaby lekturę za wciągającą. Sam koncept podróży w czasie i zobaczenia dwóch wariantów przyszłości Ziemi w roku 2065 jest może nienowy, ale podany w zjadliwy sposób. W pierwszym przypadku bohater książki znajduje swoje rodzinne miasteczko zalane wodą (ocieplenie klimatu i liczne tsunami spowodowały podniesienie się poziomu morza), w drugim tomie woda pitna stała się towarem cenniejszym niż złoto. Dodatkowo mamy wątek romantyczny, sensacyjny, no i dyskretne wtręty ekologiczne. Czyta się szybko i zmusza do refleksji, czy rzeczywiście mamy wpływ, na to, jak będzie wyglądała przyszłość Ziemi. Minus przyznaję za pewną niechlujność edytorską (dopatrzyłam się trzech literówek).