Sama książka mi się podobała, choć niektóre porady w niej zawarte sa kuriozalne (kompostuj włosy, paznokcie, kłęby kurzu i wełniane kłaczki ze swetrów). Niektóre za to bardzo mi się podobają (np. wzory listów do producentów i sprzedawców - rozdział Zaangażuj się) Rozsądny podział na pomieszczenia domowe (zero waste w kuchni, łazience, sypialni, biurze) pomaga przejść od razu do tematów, które są nam bliskie. Jest też rozdział poświęcony sprzątaniu, stołowaniu się poza domem (ale nie doszłam jeszcze do etapu noszenia ze sobą pojemnika na żywność, kiedy chcę coś kupić na wynos) i świętowaniu (przygotowania, prezenty, dekoracje), który warto przeczytać w kontekście zbliżających się nieuchronnie świąt Bożego Narodzenia (czyli konsumpcji).
Poradnik czyta się dobrze, struktura jest przejrzysta, przepisy na domowe środki czystości czy kosmetyki są wyróżnione i łatwe do znalezienia.
A tu grafika z bloga Ekologika :-) Do pobrania stąd: http://ekologika.edu.pl/
Ma też ta opowieść swoje wady - przede wszystkim napisana jest przez Amerykankę (cóż, że francuskiego pochodzenia) z amerykańskiej perspektywy i realiów, a nie ukrywajmy moda na zero waste to moda pierwszego świata. Jeśli ktoś mi radzi, żebym zmieniła większy dom na mniejszy, bo mały lepiej się sprząta i wymusza na mnie ograniczenie rzeczy, no to, ykhm, tak...dzięki Bea za tę poradę :-)
Problemy białej wykształconej Amerykanki z klasy średniej (lub nawet wyższej niż średniej) dotyczące wielkości domu, ilości samochodów na rodzinę (tak, nie każda osoba w rodzinie musi mieć swój własny samochód), miejscem do przechowywania rzeczy (wykupić oddzielny magazyn czy wystarczy garaż i piwnica?) nie są (i pewnie nigdy nie będą) moimi problemami (chociaż też jestem białą wykształconą heterokobietą z klasy prawie średniej).
Na szczęście sama Bea dostrzega z jak bardzo uprzywilejowanej pozycji prowadzi narrację, bada też granice bycia zero waste. Tutaj dochodzimy do drugiego punktu, który sprawia, że nie utożsamiam się z ideą zero waste. Jest po prostu utopijna. Nie da się być bezodpadowcem. Sam fakt życia jako człowiek wystarczy, żeby generować dużo odpadów, już od chwili poczęcia i jedyne co możemy zrobić, to starać się tę ilość zredukować, ponownie używać i recyklingować (3R). Ale nie osiągniemy nigdy stanu zero waste, nie ma bata. I nawet jeśli wszyscy producenci na świecie zrezygnują z produkcji plastiku, to pamiętajmy, że piewsza torebka foliowa, która powstała w 1965 wciąż jeszcze się nie rozłożyła. Prawdopodobnie plastik krąży już w naszych żyłach, skoro jest w wodzie, ziemi i powietrzu. Sorry, taki mamy klimat. Więc fakt, że na zakupy chodzisz ze swoją płócienną torbą niewiele zmieni, i tak toniemy w tym gównie.
Zresztą o swoich dylematach związanych z ideą Zero Waste już kiedyś obszernie pisałam tu.
Co powinniśmy robić? Edukować (głównie dając dobry przykład, więc tu jest duże pole do popisu dla ludzi podążających ścieżką zero waste) i wywierać nacisk na producentów i korporacje (np. wspierając małe lokalne biznesy, które umożliwiają zakupy bez zbędnych opakowań).
To trochę jak walka z wiatrakami, ale może pokolenie naszych dzieci będzie skuteczniejsze. W takiej działalności edukacyjnej książka "Pokochaj swój dom" może się sprawdzić, więc jeśli chcecie kogoś zarazić ideą, to jak najbardziej. Zresztą sama chętnie podam dalej swój egzemplarz - kto chętny, proszę się zgłaszać w komentarzach :-)
1 komentarz:
a to bardzo proszę :) i z pewnością przekażę dalej, ku krzewieniu idei zero waste
Prześlij komentarz