Japoński termin boro odkryłam dzięki autorce bloga "Stuff you can't have"
Za takie właśnie blogi lubię internet. Ale najpierw o boro.
Wyraz ten ma kilka znaczeń:
1. zniszczona i nieprzydatna rzecz
2. podarte i połatane stare ubranie
3. wykorzystanie starych tkanin/ patchwork materiałów, przy pomocy ściegu sashiko (taka jakby fastryga).
Efekt tego ostatniego punktu? Dla mnie piękny:
Styl "łata na łacie plus fastryga" rezonuje z moim poczuciem estetyki i wspomnieniami z punkowych czasów :-)
Interesująco i wyczerpująco o boro napisała Joanna Furgalińska: www.furgaleria.pl. Tu też wzmianka o boro po polsku: www.matsumi.ownlog.com, a tu więcej przykładów: sweetpeapath.blogspot.com
To niesamowite, że niektóre z tych tkanin/ubrań mają ponad 100 lat! Okazuje się, że Japończycy po prostu wymyślili trashion, upcykling i repurposing.
A wracając do bloga, wspomnianego na początku wpisu, to jego autorka na swój sposób wykorzystuje boro, tworząc niekonwencjonalną sztukę.
Np. wyszywając chleb.
Strony
▼
30 gru 2014
18 gru 2014
Do szopy hej
Na przeciwnym biegunie do wypasionych realistycznych (a czasem nawet żywych) szopek bożonarodzeniowych, stoją szopki minimalistyczne (z bloga Natura!lna sprawa).
Ot takie:
I jeszcze taka, z krakowskiej pracowni k. (można kupić na Etsy):
Dla mnie super :-)
Szopka origami też piękna (źródło - Flickr.com):
(możecie spróbować sami)
I ta od Joela (łapcie), wystarczy wydrukować i wyciąć:
A ta w ogóle niepiękna, ale jak najbardziej rozumiem :-)
Inne szopki z recyklingu: Szopki - cz.I
15 gru 2014
Spalone gary
Jakiś czas temu wydało się, że mam talent. Tzn. talentów mam mnóstwo, ale ten jeden jest wyjątkowy. Talent do palenia garnków. Raz na kilka tygodni, czasem częściej, pojawia się w domu swąd spalenizny, następuje wielkie wietrzenie, a kolejny garnek (w zależności od stopnia spalenizny) wędruje albo do renowacji (sól/soda/ocet/woda utleniona) albo na śmietnik :-/
A jak wykorzystać garnki? Ścianka hałasu to tylko jeden z pomysłów.
Wersja de-lux z obręczy od trampoliny ogrodowej (stąd).
Patelnia pomalowana farbą tablicową może służyć do notowania:
Garnki po wywierceniu dziur mogą stać się doniczkami (stąd).
Budka dla ptaków:
Bałwan:
A jak wykorzystać garnki? Ścianka hałasu to tylko jeden z pomysłów.
Wersja de-lux z obręczy od trampoliny ogrodowej (stąd).
Patelnia pomalowana farbą tablicową może służyć do notowania:
Garnki po wywierceniu dziur mogą stać się doniczkami (stąd).
Budka dla ptaków:
Bałwan:
11 gru 2014
Ogólnopolski Alarm Smogowy
Alarm Smogowy od dwóch lat aktywnie działa w Krakowie, a niedawno do akcji przeciwko zatruwaniu powietrza dołączyły Warszawa, Dolny Śląsk i Podhale. Niestety sytuacja jest zła. Była niedobra już, kiedy prawie 3 lata temu pisałam o złym pyle, a z roku na rok jest coraz gorzej. W Polsce się nie da oddychać. W ubiegły weekend stężeniu pyłu zawieszonego PM10 w Żywcu wynosiło tyle, co zazwyczaj w Pekinie, czyli smog nie lada :-/
"Mieszkając w polskich miastach przyjmujemy rocznie taką dawkę trucizny (benzo(a)pirenu) jaka znajduje się w tysiącach papierosów... Ile palimy nie paląc?" (cytat+infografika z Krakowski Alarm Smogowy)
Niestety mieszkańcy polskich miast wdychają 10 razy więcej szkodliwych substancji niż mieszkańcy Londynu.
Co robić w tej pieprzonej sytuacji?
Najlepiej nie wychodzić z domu. Jednak nie jest to rozwiązanie na dłuższą metę, a większość ludzi nie może sobie na taką izolację pozwolić. Kupno zapasu maseczek ochronnych także nie wystarczy. Trzeba więc odkochać się w węglu, którego złoża i tak się kończą. To właśnie ogrzewanie w przestarzałych piecach węglowych jest głównym winowajcą polskiego smogu, który zaczyna dokuczać późną jesienią i kończy wraz z sezonem grzewczym. Do tego dochodzi wciąż popularne spalanie śmieci w domowych kotłach. Trzecim ważnym czynnikiem zanieczyszczenia powietrza są spaliny samochodowe.
Walka z niską emisją jest trudna, ale jeśli jej nie podejmiemy, to lepiej nie będzie.
Jeśli myślisz, że skoro mieszkasz w bloku z centralnym ogrzewaniem, to nie masz na tą sytuację wpływu, to nie do końca tak jest. Możesz coś zrobić.
Pokaż, że się martwisz. Powiedz o tym znajomym. Napisz na blogu (albo na fejsie). Jak trzeba, wyjdź na ulice. No chyba, że naprawdę wolisz żyć krócej o kilka lat.
"Mieszkając w polskich miastach przyjmujemy rocznie taką dawkę trucizny (benzo(a)pirenu) jaka znajduje się w tysiącach papierosów... Ile palimy nie paląc?" (cytat+infografika z Krakowski Alarm Smogowy)
Niestety mieszkańcy polskich miast wdychają 10 razy więcej szkodliwych substancji niż mieszkańcy Londynu.
Co robić w tej pieprzonej sytuacji?
Najlepiej nie wychodzić z domu. Jednak nie jest to rozwiązanie na dłuższą metę, a większość ludzi nie może sobie na taką izolację pozwolić. Kupno zapasu maseczek ochronnych także nie wystarczy. Trzeba więc odkochać się w węglu, którego złoża i tak się kończą. To właśnie ogrzewanie w przestarzałych piecach węglowych jest głównym winowajcą polskiego smogu, który zaczyna dokuczać późną jesienią i kończy wraz z sezonem grzewczym. Do tego dochodzi wciąż popularne spalanie śmieci w domowych kotłach. Trzecim ważnym czynnikiem zanieczyszczenia powietrza są spaliny samochodowe.
Walka z niską emisją jest trudna, ale jeśli jej nie podejmiemy, to lepiej nie będzie.
Jeśli myślisz, że skoro mieszkasz w bloku z centralnym ogrzewaniem, to nie masz na tą sytuację wpływu, to nie do końca tak jest. Możesz coś zrobić.
- Zacznij od sprawdzenia stężenia pyłu zawieszonego w twojej okolicy. Takie pomiary prowadzi każdy Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska.
- Jeśli norma jest przekroczona, zadzwoń do gminnego wydziału ochrony środowiska i spytaj o zalecenia.
- A jeszcze lepiej - napisz maila lub złóż pismo z zapytaniem, co gmina robi w sprawie niskiej emisji (czy w ogóle coś robi) i wyraź swoje zaniepokojenie. Możesz przedstawić statystyki, których dostarcza Krakowski Alarm Smogowy. Spytaj, co ty możesz zrobić, aby chronić swoje zdrowie. Czy gmina zapewnia badania w celu diagnozy przewlekłej obturacyjnej choroby płuc? Możesz spytać, dlaczego poziom informowania społeczeństwa o przekroczonych normach PM10 (a w okresie zimowym prawie zawsze są przekroczone) zaczyna się dopiero po 4-krotnym ich przekroczeniu (czyli od wartości 200μg/m 3 PM10) i czy możliwe jest wprowadzenie lokalnej aplikacji na telefony (na razie tylko Kraków posiada SmokSmog) lub smsowych powiadomień w takich sytuacjach.
Pokaż, że się martwisz. Powiedz o tym znajomym. Napisz na blogu (albo na fejsie). Jak trzeba, wyjdź na ulice. No chyba, że naprawdę wolisz żyć krócej o kilka lat.
8 gru 2014
Sweter, cz. 4
Swetry raz jeszcze :-)
Kończyny dolne:
2. Kończyny górne:
3. Pod głowę:
4. Na głowę:
5. Nad głowę:
Więcej: jolanna-midzyziemianiebem.blogspot.com, Życie Rzeczy, Pinterest
Kończyny dolne:
2. Kończyny górne:
3. Pod głowę:
4. Na głowę:
5. Nad głowę:
Więcej: jolanna-midzyziemianiebem.blogspot.com, Życie Rzeczy, Pinterest
7 gru 2014
2 w 1 - prezenty charytatywne
Minimalizm minimalizmem, a coś pod tą choinkę włożyć trzeba...Wszystko byle nie produkowane w Chinach zabawki :-/ Na szczęście nietrudno plastikowy badziew zastąpić swojskim rękodziełem czy dobrą książką dostosowaną do wieku i zainteresowań. Dzisiaj więc nie o zabawkach, ale o prezentach dla tych, co z zabawek już wyrośli. Dorośli.
Co jest eko? Wiadomo - prezenty niematerialne, a jeśli materialne to DIY, rękodzieło, lokalne, fair trade, organic, wegan, recykling, upcykling a nawet second-hand (ja osobiście nie mam nic przeciwko otrzymywaniu rzeczy używanych, choć wiele ludzi ma z tym problem). Zawsze na czasie są też książki (dla tych, co zżyli się z czytnikiem, mogą także być ebooki).
Dla fanów DIY i kuchni niezłe są domowe przetwory, oryginalne naleweczki, zioła lub grzyby z własnych zbiorów, czy własnoręcznie upieczone pierniczki (lub wegański pasztet z soczewicy).
Rękodzieło także w cenie, choć osobiście nie przepadam za ozdóbkami i kurzołapami, ale np. czapka, komin czy mitenki (ja mam od Kofi) to już zupełnie inna inszość. O rękodziele jeszcze pewnie napiszę, bo mnóstwo znajomych się tym para, i bardzo dobrze.
Jeszcze inną kategorią prezentów mieszczących się w kategorii eko/etyczne są prezenty kupowane na aukcjach charytatywnych. Są takie sklepy (najczęściej podlegające pod jakieś fundacje), czy popularne fejsbukowe bazarki. W skrócie idea jest taka - kupujesz fajną rzecz (kalendarz, ciuch, książkę, bibelocik), a wydane pieniądze idą na wybrany cel dobroczynny. Kupujesz raz, dajesz dwa razy, cudowne rozmnożenie dobra.
So, polecam gorąco aukcje Design dla Zwierząt, na których kupić można perełki polskich projektantów w przyzwoitych cenach, a cały dochód zostaje przeznaczony na pomoc zwierzakom ze schroniska w Siestrzeni.
Aukcje trwają do 14 grudnia, zajrzyjcie: http://allegro.pl/listing/user/listing.php?us_id=38578062
Co jest eko? Wiadomo - prezenty niematerialne, a jeśli materialne to DIY, rękodzieło, lokalne, fair trade, organic, wegan, recykling, upcykling a nawet second-hand (ja osobiście nie mam nic przeciwko otrzymywaniu rzeczy używanych, choć wiele ludzi ma z tym problem). Zawsze na czasie są też książki (dla tych, co zżyli się z czytnikiem, mogą także być ebooki).
Dla fanów DIY i kuchni niezłe są domowe przetwory, oryginalne naleweczki, zioła lub grzyby z własnych zbiorów, czy własnoręcznie upieczone pierniczki (lub wegański pasztet z soczewicy).
Rękodzieło także w cenie, choć osobiście nie przepadam za ozdóbkami i kurzołapami, ale np. czapka, komin czy mitenki (ja mam od Kofi) to już zupełnie inna inszość. O rękodziele jeszcze pewnie napiszę, bo mnóstwo znajomych się tym para, i bardzo dobrze.
Jeszcze inną kategorią prezentów mieszczących się w kategorii eko/etyczne są prezenty kupowane na aukcjach charytatywnych. Są takie sklepy (najczęściej podlegające pod jakieś fundacje), czy popularne fejsbukowe bazarki. W skrócie idea jest taka - kupujesz fajną rzecz (kalendarz, ciuch, książkę, bibelocik), a wydane pieniądze idą na wybrany cel dobroczynny. Kupujesz raz, dajesz dwa razy, cudowne rozmnożenie dobra.
So, polecam gorąco aukcje Design dla Zwierząt, na których kupić można perełki polskich projektantów w przyzwoitych cenach, a cały dochód zostaje przeznaczony na pomoc zwierzakom ze schroniska w Siestrzeni.
Aukcje trwają do 14 grudnia, zajrzyjcie: http://allegro.pl/listing/user/listing.php?us_id=38578062
29 lis 2014
Stop buying, love is the answer
No, i mamy Dzień bez Kupowania.
Poprzedni wpis o mniej idealnie zgrał się z dzisiejszym świętem. Choć w sumie dzień jak co dzień...
U mnie zakupy spożywcze były (jak zwykle), bo daleko mi do determinacji autora bloga Przez rok nie kupię jedzenia. Niestety nie brałam udziału w webinarze prowadzonym przez Igora kilka dni temu, ale z blogiem jak najbardziej warto się zapoznać (zwłaszcza jeśli kogoś interesuje kwestia samowystarczalności).
W trochę innym, lecz podobnym eksperymencie brała udział królowa precyklingu, która deklaruje, że przez 2 lata nie wyprodukowała ani jednego śmiecia. Inna blogerka donosi, że przez rok nie kupowała ciuchów (i żyje).
Konrad z minimalistycznego bloga Wystarczy mniej z wyboru żyje z rodziną (liczną) bez samochodu.
Są tacy, co żyją bez telewizora, bez komórki, bez internetu, czy chociażby bez facebooka.
Grochu żyje bez Polski i sobie chwali, bo jak stwierdziła jego filipińska żona:
„Michał, o co Wam tutaj wszystkim chodzi? To jest jakiś dom wariatów. Po pierwsze czuję wszędzie jakieś dziwne wibracje, że ludzie są tutaj jacyś dziwni. Macie wszystko co Wam potrzeba gdzie my tylko możemy marzyć o takich rzeczach. Macie piękne domy, samochody, ładne ubrania, jecie dobre jedzenie, generalnie dobrze żyjecie a cały czas większość ludzi chodzi smutna, narzeka, kłóci się itp. Wiesz co Michał, ja chyba wolę już żyć u mnie skromnie ale bez żadnych dziwnych stresów i tego całego dziwnego klimatu. Tutaj ludzie są po prostu smutni”
A ty bez czego możesz/chcesz żyć? I dlaczego?
U mnie zakupy spożywcze były (jak zwykle), bo daleko mi do determinacji autora bloga Przez rok nie kupię jedzenia. Niestety nie brałam udziału w webinarze prowadzonym przez Igora kilka dni temu, ale z blogiem jak najbardziej warto się zapoznać (zwłaszcza jeśli kogoś interesuje kwestia samowystarczalności).
W trochę innym, lecz podobnym eksperymencie brała udział królowa precyklingu, która deklaruje, że przez 2 lata nie wyprodukowała ani jednego śmiecia. Inna blogerka donosi, że przez rok nie kupowała ciuchów (i żyje).
Konrad z minimalistycznego bloga Wystarczy mniej z wyboru żyje z rodziną (liczną) bez samochodu.
Są tacy, co żyją bez telewizora, bez komórki, bez internetu, czy chociażby bez facebooka.
Grochu żyje bez Polski i sobie chwali, bo jak stwierdziła jego filipińska żona:
„Michał, o co Wam tutaj wszystkim chodzi? To jest jakiś dom wariatów. Po pierwsze czuję wszędzie jakieś dziwne wibracje, że ludzie są tutaj jacyś dziwni. Macie wszystko co Wam potrzeba gdzie my tylko możemy marzyć o takich rzeczach. Macie piękne domy, samochody, ładne ubrania, jecie dobre jedzenie, generalnie dobrze żyjecie a cały czas większość ludzi chodzi smutna, narzeka, kłóci się itp. Wiesz co Michał, ja chyba wolę już żyć u mnie skromnie ale bez żadnych dziwnych stresów i tego całego dziwnego klimatu. Tutaj ludzie są po prostu smutni”
A ty bez czego możesz/chcesz żyć? I dlaczego?
25 lis 2014
mniej więcej
Dawno już tak nie czekałam na żadną książkę. Ta jest dla mnie szczególna, nie tylko dlatego, że pojawiam się na stronie 289 jako specjalistka od trudnych pytań :-), ale dlatego że obserwowałam, jak powstaje - od momentu zapowiedzi na forum, przez notki na blogu, do chwili, kiedy 2 tygodnie temu listonoszka w końcu przyniosła "mniej".
Pamiętam wpis Marty na forum chustowym, w którym rekrutowała uczestników projektu. Minimalistycznego eksperymentu, któremu kibicowałam tak, jak kibicuję sobie na co dzień :-)
Do mini-projektu zgłosiło się kilkanaście osób, a drugie tyle sympatyzowało, wspierało, dyskutowało i wtrącało się na forum. O tym, czy da się kupować mniej. A może nawet w ogóle żyć bez pieniędzy. Wymieniając się, robiąc samemu, naprawiając, przerabiając, przyjmując, uprawiając, hodując, szukając zamienników, balansując pomiędzy cienką granicą biedowania a świadomym ograniczeniem potrzeb. Lub inaczej ujmując - pomiędzy minimalizmem z wyboru a minimalizmem z konieczności.
Kiedy Marta zakładała na forum mini-wątek nikt jeszcze nie wiedział, że powstanie z tego książka. Pierwotnym celem był artykuł. Cieszę się, że na nim się nie skończyło. Podziwiam zaangażowanie wszystkich uczestników i otwarcie na to szczególne przedsięwzięcie. Założenia były proste - zainteresowani starali się przez kilka miesięcy (niektórzy przez rok) ograniczyć swoje nawyki zakupowe, ograniczając się tylko do niezbędnych wydatków (przy czym każdy sam określał, co w jego przypadku jest niezbędne). Tylko tyle i aż tyle. Wystarczająco, żeby poddać ocenie swoje konsumenckie przyzwyczajenia, poobracać w myślach każdą złotówkę, każdą potrzebę/zachciankę. Wystarczająco, żeby odkryć nieskończone możliwości bezgotówkowych operacji umożliwiających wikt i opierunek. Wystarczająco, żeby poczuć frajdę kryjącą się w "za darmo" i zmęczenie towarzyszące nowym sposobom ogarniania codzienności. Miastożerstwo, wymiana domów, swapy odzieżowe, kooperatywy, balkonowe ogrodnictwo, biblioteki, śmietnikowe łupy, demaskowanie marketingowych sztuczek, rezygnacja z samochodu na rzecz roweru lub transportu zbiorowego, Wymiennik, pieczenie chleba, robienie przetworów, wspinanie się na szczyty domowej kreatywności. Dylematy egzystencjalne, społeczne, towarzyskie.
Chwała Marcie, że wniknęła pod podszewkę (anty)konsumenckich wyborów, nie ograniczając się do analizy statystyk, rachunków, list zakupowych, czy opisów odgruzowywania przestrzeni, dominujących zazwyczaj na blogach minimalistycznych. Że zgłębiła temat wielowymiarowo, zarówno od strony ekonomicznej, socjologicznej, filozoficznej. Że pisze o crowdfundingu, rolnictwie wspieranym przez społeczeństwo, odpowiedzialnej konsumpcji, ekonomii współdzielenia się nie jako teoretyk, ale jako praktyk. Że wychodzi poza polskie podwórko. I że zadaje pytania. Chwała uczestnikom, że udostępnili kawałki swojej prywatności, z których wyłania się naprawdę interesujący i uważny "intymny portret zakupowy Polaków" (jak głosi podtytuł "mniej"). Taki, który chce się czytać.
Lubię styl Marty - uważny, życzliwy, dociekliwy, wielowątkowy, trafiający w sedno. Must read dla wszystkich miotających się między mniej a więcej.
Uwaga - skutkiem ubocznym lektury jest chęć zmiany życia :-)
Więcej: mniej
Pamiętam wpis Marty na forum chustowym, w którym rekrutowała uczestników projektu. Minimalistycznego eksperymentu, któremu kibicowałam tak, jak kibicuję sobie na co dzień :-)
Do mini-projektu zgłosiło się kilkanaście osób, a drugie tyle sympatyzowało, wspierało, dyskutowało i wtrącało się na forum. O tym, czy da się kupować mniej. A może nawet w ogóle żyć bez pieniędzy. Wymieniając się, robiąc samemu, naprawiając, przerabiając, przyjmując, uprawiając, hodując, szukając zamienników, balansując pomiędzy cienką granicą biedowania a świadomym ograniczeniem potrzeb. Lub inaczej ujmując - pomiędzy minimalizmem z wyboru a minimalizmem z konieczności.
Kiedy Marta zakładała na forum mini-wątek nikt jeszcze nie wiedział, że powstanie z tego książka. Pierwotnym celem był artykuł. Cieszę się, że na nim się nie skończyło. Podziwiam zaangażowanie wszystkich uczestników i otwarcie na to szczególne przedsięwzięcie. Założenia były proste - zainteresowani starali się przez kilka miesięcy (niektórzy przez rok) ograniczyć swoje nawyki zakupowe, ograniczając się tylko do niezbędnych wydatków (przy czym każdy sam określał, co w jego przypadku jest niezbędne). Tylko tyle i aż tyle. Wystarczająco, żeby poddać ocenie swoje konsumenckie przyzwyczajenia, poobracać w myślach każdą złotówkę, każdą potrzebę/zachciankę. Wystarczająco, żeby odkryć nieskończone możliwości bezgotówkowych operacji umożliwiających wikt i opierunek. Wystarczająco, żeby poczuć frajdę kryjącą się w "za darmo" i zmęczenie towarzyszące nowym sposobom ogarniania codzienności. Miastożerstwo, wymiana domów, swapy odzieżowe, kooperatywy, balkonowe ogrodnictwo, biblioteki, śmietnikowe łupy, demaskowanie marketingowych sztuczek, rezygnacja z samochodu na rzecz roweru lub transportu zbiorowego, Wymiennik, pieczenie chleba, robienie przetworów, wspinanie się na szczyty domowej kreatywności. Dylematy egzystencjalne, społeczne, towarzyskie.
Chwała Marcie, że wniknęła pod podszewkę (anty)konsumenckich wyborów, nie ograniczając się do analizy statystyk, rachunków, list zakupowych, czy opisów odgruzowywania przestrzeni, dominujących zazwyczaj na blogach minimalistycznych. Że zgłębiła temat wielowymiarowo, zarówno od strony ekonomicznej, socjologicznej, filozoficznej. Że pisze o crowdfundingu, rolnictwie wspieranym przez społeczeństwo, odpowiedzialnej konsumpcji, ekonomii współdzielenia się nie jako teoretyk, ale jako praktyk. Że wychodzi poza polskie podwórko. I że zadaje pytania. Chwała uczestnikom, że udostępnili kawałki swojej prywatności, z których wyłania się naprawdę interesujący i uważny "intymny portret zakupowy Polaków" (jak głosi podtytuł "mniej"). Taki, który chce się czytać.
Lubię styl Marty - uważny, życzliwy, dociekliwy, wielowątkowy, trafiający w sedno. Must read dla wszystkich miotających się między mniej a więcej.
Uwaga - skutkiem ubocznym lektury jest chęć zmiany życia :-)
Więcej: mniej
23 lis 2014
Kalendarz książkowy 2015
Szukam fajnego! Niedawno przypomniałam sobie, że kalendarz ważna rzecz, najlepiej taki z dużą ilością miejsca na notatki, zaznaczonymi świętami i pełniami księżyca, no i z jakimiś oryginalnymi grafikami, cytatami, zdjęciami. Taki, który mógłby pełnić funkcję pamiętnika/motywatora i demotywatora jednocześnie.
Czy ktoś pamięta Kalendarze Szalonego Małolata? Szalałam za nimi. Szkoda, że ich autor skończył m.in. jako doradca Palikota, ale kalendarze były w dechę :-P
Szukam więc czegoś podobnie interaktywnego, jeno dla niewiasty w wieku przedemerytalnym. Niestety nie za wiele znajduję, bo wybór niby jest, ale go nie ma. Nie chcę pozytywnych myśli Pawlikowskiej, a żal mi wydawać pieniądze na Moleskiny (piękne lecz drogie).
Moją uwagę już rok temu zwrócił kalendarz Spirala, z założenia kobiecy (w stronę Bogini), ale wolałabym najpierw przejrzeć go i potrzymać w rękach przed zakupem.
Czaromarownik wygląda ok, zwłaszcza cenowo, ma też zaznaczone fazy księżyca, ale jednak jest zbyt new age dla mnie. W licznych notkach/artykułach/inspiracjach pojawia się bowiem pełen przekrój tematów - od rytuałów oczyszczania, horoskopów, run, symboli, ziół przez wahadełko, numerologię do przepisów i ciekawostek na temat DNA. 10 lat temu pewnie rzuciłabym się na niego radośnie, ale cóż, postarzałam się w stronę ironii i sarkazmu...
Całkiem podoba mi się na pierwszy rzut oka Kalendarz z rysunkami Antka Wajdy, ale koleżanka donosi, że nie ma zaznaczonych świąt i księżyców.
Jeszcze ciekawszy graficznie jest Pan Kalendarz.
Moim kalendarzowym faworytem w zeszłym roku był Sezonownik - oryginalny zapiśnik dla ogrodników. W tym roku został rozbudowany o retro przepisy, z jakim efektem trudno powiedzieć, ale chętnie bym obejrzała :-)
I to w zasadzie wszystko, co udało mi się znaleźć. Jeśli wiecie o jakimś niszowym kalendarzowym wydawnictwie - dajcie znać - nadal szukam kalendarza idealnego :-)
Czy ktoś pamięta Kalendarze Szalonego Małolata? Szalałam za nimi. Szkoda, że ich autor skończył m.in. jako doradca Palikota, ale kalendarze były w dechę :-P
Szukam więc czegoś podobnie interaktywnego, jeno dla niewiasty w wieku przedemerytalnym. Niestety nie za wiele znajduję, bo wybór niby jest, ale go nie ma. Nie chcę pozytywnych myśli Pawlikowskiej, a żal mi wydawać pieniądze na Moleskiny (piękne lecz drogie).
Moją uwagę już rok temu zwrócił kalendarz Spirala, z założenia kobiecy (w stronę Bogini), ale wolałabym najpierw przejrzeć go i potrzymać w rękach przed zakupem.
Czaromarownik wygląda ok, zwłaszcza cenowo, ma też zaznaczone fazy księżyca, ale jednak jest zbyt new age dla mnie. W licznych notkach/artykułach/inspiracjach pojawia się bowiem pełen przekrój tematów - od rytuałów oczyszczania, horoskopów, run, symboli, ziół przez wahadełko, numerologię do przepisów i ciekawostek na temat DNA. 10 lat temu pewnie rzuciłabym się na niego radośnie, ale cóż, postarzałam się w stronę ironii i sarkazmu...
Całkiem podoba mi się na pierwszy rzut oka Kalendarz z rysunkami Antka Wajdy, ale koleżanka donosi, że nie ma zaznaczonych świąt i księżyców.
Jeszcze ciekawszy graficznie jest Pan Kalendarz.
Moim kalendarzowym faworytem w zeszłym roku był Sezonownik - oryginalny zapiśnik dla ogrodników. W tym roku został rozbudowany o retro przepisy, z jakim efektem trudno powiedzieć, ale chętnie bym obejrzała :-)
I to w zasadzie wszystko, co udało mi się znaleźć. Jeśli wiecie o jakimś niszowym kalendarzowym wydawnictwie - dajcie znać - nadal szukam kalendarza idealnego :-)
20 lis 2014
Dzień Wychodka
Światowy Dzień Toalety był wczoraj, a przypomniała mi dziś o nim Kura z doktoratem wrzucając na fejsie link do ekokalendarium Źródeł, z tym właśnie cytatem: "Uważacie, że to przesada, a na myśl o Światowym Dniu Toalet
chichoczecie bądź pukacie się w czoło? A czy słyszeliście o epidemii
eboli? Czy wiecie, w afrykańskiej Liberii, która jest krajem najbardziej
dotkniętym epidemią eboli, niemal połowa mieszkańców nie ma dostępu do
toalety i sanitariatów, gdzie można by umyć ręce? W Sierra Leone,
kolejnym ognisku epidemii, problem ten dotyczy blisko jednej trzeciej
ludności. To nie przypadek."
To co dla nas jest oczywistością, czyli własny kibel, dla wielu ludzi jest luksusem. Podobnie jak dostęp do wody. I kolejny cytat, tym razem stąd:
"Około 884 milionów ludzi nie ma dostępu do wody zdatnej do picia, a ponad 2,6 miliarda osób nie ma zapewnionych podstawowych warunków sanitarnych. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia prawie połowa mieszkańców Afryki cierpi z powodu niedostatku wody pitnej. W niektórych miejscach w Afryce dzienna dawka wody, jaka przypada na osobę, wynosi 4 litry – muszą one wystarczyć do picia, gotowania oraz czynności higienicznych. Tymczasem jednorazowe spłukanie wody w toalecie w Europie czy Stanach Zjednoczonych pochłania około 10 litrów, a przeciętny Amerykanin zużywa dziennie, wg szacunków World Wide Fund (WWF), 500 litrów wody." Taka sytuacja.
Niestety nasze białe troniki nie są ani ekologicznym (zużycie wody, papieru, konieczność kanalizacji), ani higienicznym (siadacie na deskach w toaletach publicznych?) rozwiązaniem. Zresztą idealnych rozwiązań, jak wynika z powyższej infografiki, nie ma.
Pewną odpowiedzią na problem braku wody i toalet jest technologia suchych/kompostujących toalet, gdzie są oddzielne zbiorniki na frakcję płynną i frakcję stałą (którą zasypuje się trocinami, a potem odzyskuje jako nawóz).
Taki kibelek pierwszy raz w życiu miałam okazję wypróbować w Wolimierzu :-)
Czysto, schludnie i bezzapachowo. Fajna opcja, choć ma swoje minusy - konieczność opróżniania co jakiś czas zbiornika z frakcją stałą. Tomas ze Szwecji, który mieszka w cohousingowej wspólnocie pod Sztokholmem i gdzie mają w domu takie suche toalety, mówił że zawsze brakuje ochotników do tej brudnej roboty... Ale przynajmniej mają bezpłatny obornik na swoje własne pole.
I na koniec, musiałam, wychodek malowany (Zalipie oczywiście) :-)
To co dla nas jest oczywistością, czyli własny kibel, dla wielu ludzi jest luksusem. Podobnie jak dostęp do wody. I kolejny cytat, tym razem stąd:
"Około 884 milionów ludzi nie ma dostępu do wody zdatnej do picia, a ponad 2,6 miliarda osób nie ma zapewnionych podstawowych warunków sanitarnych. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia prawie połowa mieszkańców Afryki cierpi z powodu niedostatku wody pitnej. W niektórych miejscach w Afryce dzienna dawka wody, jaka przypada na osobę, wynosi 4 litry – muszą one wystarczyć do picia, gotowania oraz czynności higienicznych. Tymczasem jednorazowe spłukanie wody w toalecie w Europie czy Stanach Zjednoczonych pochłania około 10 litrów, a przeciętny Amerykanin zużywa dziennie, wg szacunków World Wide Fund (WWF), 500 litrów wody." Taka sytuacja.
Niestety nasze białe troniki nie są ani ekologicznym (zużycie wody, papieru, konieczność kanalizacji), ani higienicznym (siadacie na deskach w toaletach publicznych?) rozwiązaniem. Zresztą idealnych rozwiązań, jak wynika z powyższej infografiki, nie ma.
Pewną odpowiedzią na problem braku wody i toalet jest technologia suchych/kompostujących toalet, gdzie są oddzielne zbiorniki na frakcję płynną i frakcję stałą (którą zasypuje się trocinami, a potem odzyskuje jako nawóz).
Taki kibelek pierwszy raz w życiu miałam okazję wypróbować w Wolimierzu :-)
Czysto, schludnie i bezzapachowo. Fajna opcja, choć ma swoje minusy - konieczność opróżniania co jakiś czas zbiornika z frakcją stałą. Tomas ze Szwecji, który mieszka w cohousingowej wspólnocie pod Sztokholmem i gdzie mają w domu takie suche toalety, mówił że zawsze brakuje ochotników do tej brudnej roboty... Ale przynajmniej mają bezpłatny obornik na swoje własne pole.
I na koniec, musiałam, wychodek malowany (Zalipie oczywiście) :-)
17 lis 2014
Wege Kraków
Tak, wiem, Targi Książki w Krakowie, na których w imieniu Ulicy Ekologicznej pomagałam promować książkę "Mamo, tato - dlaczego nie jemy zwierząt?" były już ponad 3 tygodnie temu.
Z targów przywiozłam niezłe zapasy literatury:
Jeszcze nie przeczytałam wszystkiego, ale w ciemno polecam publikacje Fundacji Czarna Owca Pana Kota - "Poza gatunek" i "Książkę o prawach zwierząt" oraz komiks "Miasto kota".
"Mamo, tato - dlaczego nie jemy zwierząt?" przyda się wegerodzicom, kiedy ich dzieci zaczną zadawać tytułowe pytanie. Książkę napisali bardzo sympatyczni rodzice małego Leo i według mnie zrobili to z wyczuciem (a generalnie temat jest trudny).
Książkę i jej autorów będzie można poznać bliżej w nadchodzącą niedzielę na krakowskiej Veganmanii, czyli festiwalu wegańskich inicjatyw organizowanych przez stowarzyszenie Otwarte Klatki:
Natomiast "Zielnik podróżny" Marka Styczyńskiego podczytuję sobie wieczorami i jestem zachwycona innym/głębszym/kulturowym = etnobotanicznym podejściem do zielska porastającego tereny Słowiańszczyzny i Karpat (magicznych oczywiście). Znajdziecie tam wzmianki i o kawie, i o fasoli patriotycznej :-)
Wracając do Krakowa, to weganie tam z głodu nie umrą (mówię o knajpkach i barach w centrum). Polecam Wielopole 3 (pieczone warzywa, zupa cebulowa i smoothie z jabłka, selera i imbiru = ok. 25zł), bar Glonojad (pierogi z soczewicą, zestaw surówek +herbata na przeziębienie z imbirem = ok. 20zł) i ulicę Krupniczą - prawdziwe zagłębie wegemiejscówek - GreenWay (słaby), bezpretensjonalną Karma Roasters (śniadaniowo sałatka z cieciorką+dwie olbrzymie pajdy razowca opiekane z oliwą i woda z imbirem i cytryną = 15zł) i Pod Norenami (głównie orientalne dania, duże porcje, ceny od 20zł wzwyż).
Przy okazji - znajomi z Krakowa chcieliby stworzyć grupę RWS - Rolnictwa Wspieranego przez Społeczność. Jest już rolnik zainteresowany takim modelem, więc teraz tylko kwestia znalezienia odpowiedniej ilości osób zainteresowanych stałymi dostawami eko-warzyw (z przedpłatą na początku roku). Jeśli kogoś znacie, napiszcie w komentarzu, pokieruję dalej :-)
Z targów przywiozłam niezłe zapasy literatury:
Jeszcze nie przeczytałam wszystkiego, ale w ciemno polecam publikacje Fundacji Czarna Owca Pana Kota - "Poza gatunek" i "Książkę o prawach zwierząt" oraz komiks "Miasto kota".
"Mamo, tato - dlaczego nie jemy zwierząt?" przyda się wegerodzicom, kiedy ich dzieci zaczną zadawać tytułowe pytanie. Książkę napisali bardzo sympatyczni rodzice małego Leo i według mnie zrobili to z wyczuciem (a generalnie temat jest trudny).
Książkę i jej autorów będzie można poznać bliżej w nadchodzącą niedzielę na krakowskiej Veganmanii, czyli festiwalu wegańskich inicjatyw organizowanych przez stowarzyszenie Otwarte Klatki:
Natomiast "Zielnik podróżny" Marka Styczyńskiego podczytuję sobie wieczorami i jestem zachwycona innym/głębszym/kulturowym = etnobotanicznym podejściem do zielska porastającego tereny Słowiańszczyzny i Karpat (magicznych oczywiście). Znajdziecie tam wzmianki i o kawie, i o fasoli patriotycznej :-)
Wracając do Krakowa, to weganie tam z głodu nie umrą (mówię o knajpkach i barach w centrum). Polecam Wielopole 3 (pieczone warzywa, zupa cebulowa i smoothie z jabłka, selera i imbiru = ok. 25zł), bar Glonojad (pierogi z soczewicą, zestaw surówek +herbata na przeziębienie z imbirem = ok. 20zł) i ulicę Krupniczą - prawdziwe zagłębie wegemiejscówek - GreenWay (słaby), bezpretensjonalną Karma Roasters (śniadaniowo sałatka z cieciorką+dwie olbrzymie pajdy razowca opiekane z oliwą i woda z imbirem i cytryną = 15zł) i Pod Norenami (głównie orientalne dania, duże porcje, ceny od 20zł wzwyż).
Przy okazji - znajomi z Krakowa chcieliby stworzyć grupę RWS - Rolnictwa Wspieranego przez Społeczność. Jest już rolnik zainteresowany takim modelem, więc teraz tylko kwestia znalezienia odpowiedniej ilości osób zainteresowanych stałymi dostawami eko-warzyw (z przedpłatą na początku roku). Jeśli kogoś znacie, napiszcie w komentarzu, pokieruję dalej :-)