Przypadek numer 1, czyli woda butelkowana
Najdobitniejszym
przykładem ekościemy jest dla mnie sprzedawanie wody (tak, zwykłej
wody) w butelkach. To jest dopiero makiaweliczne posunięcie -
przekonanie połowy świata, że kranówka nadaje się tylko do zmywania naczyń i prania, a przesiąknięta
plastikiem woda w butelkach jest czysta, zdrowa i trendy.
Biznes na wodzie, która
tak jak powietrze powinna być ogólnodostępna i darmowa - i sprzedawanie
jej w różnych objętościach, pod różnymi nazwami (woda stołowa, woda dla
niemowląt, woda mineralna, woda gazowana, woda źródlana) = miliony
plastikowych butelek rocznie i czysty zysk dla Nestle (Nałęczowianka), Coli (Kropla Beskidu), Pepsi (Górska Natura) i innych korporacji.
Całe to oszustwo dotarło do mnie dopiero po bliższym zetknięciu z kampanią "Mamo, tato, wolę wodę" (btw: Żywiec-Zdrój należy do Grupy Danone, koncernu posiadającego m.in. markę Evian), Na pierwszy rzut oka kampania nie budzi podejrzeń, wręcz przeciwnie - jak dobrze, że w końcu promują picie wody, a nie tych ohydnych soczków z toną cukru i barwnikami w składzie, łał.
Otrzeźwienie przyszło po tym, jak kampania weszła do przedszkola Córki w formie książeczek edukacyjnych ze Zdrojkiem w roli głównej. Bo kształtowanie zdrowych nawyków ok, ale skoro już się silą na tzw. edukację ekologiczną, to czemu totalnie pomijają się milczeniem kwestię plastikowych śmieci?
Butelki PET to ok. 1,5 miliona ton plastikowych odpadów rocznie.
Aby produkować taką ilość plastiku potrzeba ok 177 mln litrów ropy. W Polsce jedynie 30% butelek trafia do recyklingu i jest przetwarzanych.
Więc dlaczego rodzicom i dzieciom wciska się kit o dobrodziejstwie wody butelkowanej, a nie po prostu wody? Przecież można po prostu zainstalować poidełko (jak w gdańskich szkołach).
Jeśli ktoś się bardzo boi kranówy (choć w większości przypadków bezpodstawnie), to są przecież filtry. Smak wody poprawia także jej schłodzenie, niektórzy nawet zamrażają i piją rozmrożoną. Na rynku są dziesiątki butelek wielorazowych, ze stali, szkła, plastiku, z filtrami i bez. Kupowanie wody w butelkach PET powinno być stosowane w ostateczności i awaryjnie, a nie promowane jako zdrowy i eko-nawyk. Basta.
Biznes na butelkowanej wodzie jest nieetyczny
Drugim argumentem za niebutelkowaniem wody, oprócz produkowania śmieci, jest nieetyczność tego biznesu.
I to nie chodzi o to, że w niektórych knajpach patrzą na ciebie jak na wariata, kiedy prosisz o kranówę, bo nie chcesz płacić 4zł za szklankę mineralnej. Chodzi o to, że według CEO Nestle "woda jest środkiem spożywczym, który powinien zostać sprywatyzowany". Jednym słowem kładzie łapę na źródłach wody i uniemożliwia swobodny dostęp do niej. A tymczasem prawo do wody powinno być ogólnie respektowanym prawem człowieka.
Warto zobaczyć dokument Tapped (Biznes w butelce).
Brakuje mi w naszych miastach publicznych poidełek czy hydrantów na dworcach, w urzędach, szkołach. Ale wciąż mam swobodny dostęp do kranu (o ile płacę rachunki za wodę). Niestety bohaterowie filmu Życie bez wody nie mają tyle szczęścia, a do najbliższego źródła (kiepskiej jakości) muszą wędrować kilka kilometrów (mając za płotem fabrykę wody butelkowanej).
Do przemyślenia przy kolejnych zakupach...
Reasumując - reklamy wody butelkowanej to klasyczny przykład greenwashingu (z elementami leanwashingu i zwykłego marketingu). Nie dajcie się nabrać, kranówa nie
gryzie.
Strony
▼
28 sty 2014
Papier, który rośnie
Już jakiś czas temu miałam napisać o cudnym growing paper, który dostałam w formie kartki z podobizną Marianny Orańskiej od Yoli Rybczyńskiej.
Czym się różni growing paper (albo seed paper) od zwykłego papieru czerpanego?
Ano tym, że dodatkowo ma w sobie nasionka. Jeśli więc zasiejemy taką kartkę i będziemy podlewać, to teoretycznie powinno nam z niej coś wyrosnąć :-)
Yola dodała do swojego papieru nasionka czarnuszki siewnej. Wsadziłam kawałek do doniczki, za jakiś czas dam znać, co z tego wynikło.
Agdyby ktoś miał ochotę w domu się pobawić, to tu znajdzie tutorial.
Jakby co, to Yola robi taki papier na zamówienie w swojej własnej papierni wraz z autorskim stempelkiem/nadrukiem. Na oryginalne wizytówki lub kartki z życzeniami jak znalazł. Polecam, bo profesjonalna robota :-) Podobnie jak notesy, których jestem fanką (do nabycia w WegeStudio):
Czym się różni growing paper (albo seed paper) od zwykłego papieru czerpanego?
Ano tym, że dodatkowo ma w sobie nasionka. Jeśli więc zasiejemy taką kartkę i będziemy podlewać, to teoretycznie powinno nam z niej coś wyrosnąć :-)
Yola dodała do swojego papieru nasionka czarnuszki siewnej. Wsadziłam kawałek do doniczki, za jakiś czas dam znać, co z tego wynikło.
Agdyby ktoś miał ochotę w domu się pobawić, to tu znajdzie tutorial.
Jakby co, to Yola robi taki papier na zamówienie w swojej własnej papierni wraz z autorskim stempelkiem/nadrukiem. Na oryginalne wizytówki lub kartki z życzeniami jak znalazł. Polecam, bo profesjonalna robota :-) Podobnie jak notesy, których jestem fanką (do nabycia w WegeStudio):
26 sty 2014
Babcia Gandzia
Wczoraj miałam okazję zobaczyć film o chwytliwym tytule Babcia Gandzia (choć w oryginale jest Paulette) i nie mogę nie polecić :-)
Rewelacyjna komedia w trafnie pokazanym entourage z francuskiego blokowiska. Kto ma oczy do patrzenia, niech ogląda :-)
Na zachętę zwiastun:
Ciekawe, czy kiedyś dożyję renesansu konopi w Polsce, czy jak Babcia Gandzia będę musiała wyprowadzić się do Amsterdamu (albo do Czech)... Na razie histeria wokół hempu hamuje wykorzystanie konopi w budownictwie (dom z konopi), energetyce, papiernictwie, medycynie czy produkcji tkanin. Szkoda.
Uprawa konopi technicznych jest w Polsce legalna, ale ze względu na skomplikowaną procedurę zatwierdzenia takich hektarów, niewiele osób podejmuje próby. Choć są i tacy.
Dobrą robotę wykonuje Instytut Włókien Naturalnych i Roślin Zielarskich w Poznaniu.
Istnieją też Włókniści PL - jedna z inicjatyw FreeLabu oraz spółdzielnia socjalna Ekocentrycy. Prowadzą warsztaty konopnego budownictwa i krzewią wiedzę o zastosowaniu tej rośliny.
Konopie uprawia się także w ekogospodarstwie Na Karczaku.
Chcecie wiedzieć więcej? Na stronie Len i konopie w zakładce publikacje, znajdziecie mnóstwo pożytecznych informacji (łącznie z wzorem wniosku do gminy o zezwolenie na uprawę konopi technicznych).
A dla wzrokowców infografika o sposobach wykorzystania poszczególnych części cannabis sativa (więcej na Behance).
Rewelacyjna komedia w trafnie pokazanym entourage z francuskiego blokowiska. Kto ma oczy do patrzenia, niech ogląda :-)
Na zachętę zwiastun:
Ciekawe, czy kiedyś dożyję renesansu konopi w Polsce, czy jak Babcia Gandzia będę musiała wyprowadzić się do Amsterdamu (albo do Czech)... Na razie histeria wokół hempu hamuje wykorzystanie konopi w budownictwie (dom z konopi), energetyce, papiernictwie, medycynie czy produkcji tkanin. Szkoda.
Uprawa konopi technicznych jest w Polsce legalna, ale ze względu na skomplikowaną procedurę zatwierdzenia takich hektarów, niewiele osób podejmuje próby. Choć są i tacy.
Dobrą robotę wykonuje Instytut Włókien Naturalnych i Roślin Zielarskich w Poznaniu.
Istnieją też Włókniści PL - jedna z inicjatyw FreeLabu oraz spółdzielnia socjalna Ekocentrycy. Prowadzą warsztaty konopnego budownictwa i krzewią wiedzę o zastosowaniu tej rośliny.
Konopie uprawia się także w ekogospodarstwie Na Karczaku.
Chcecie wiedzieć więcej? Na stronie Len i konopie w zakładce publikacje, znajdziecie mnóstwo pożytecznych informacji (łącznie z wzorem wniosku do gminy o zezwolenie na uprawę konopi technicznych).
A dla wzrokowców infografika o sposobach wykorzystania poszczególnych części cannabis sativa (więcej na Behance).
24 sty 2014
Greenwashing - zielone pranie mózgów
Greenwashing zwany ekościemą zatacza coraz szersze kręgi. I naprawdę potrafi podstępnie przybierać takie formy, że nawet starzy wyjadacze (tacy jak Ekomania) mają problem z rozpoznaniem, co jest naprawdę eko, a co tylko za takie chce uchodzić.
Postanowiłam pochylić się nad tym tematem (uwielbiam to wyrażenie) i w odcinkach analizować najciekawsze przykłady greenwashingu.
Póki co - jednak - wprowadzenie.
Greenwashing to zabieg stosowany często w reklamach lub kampaniach promocyjnych produktów, chcących uchodzić za przyjazne dla środowiska. W rzeczywistości chodzi o "wybielenie" marki, czyli zazielenienie wizerunku danej firmy, której działania niekoniecznie mają na celu dobro naszej planety.
Moja ulubiona analogia wykorzystuje ogólnoświatową sieć McDonald, która jest po prostu typowym, wręcz arche-typowym, fastfoodem. I teraz pytanie - gdyby McDonald prowadził światową kampanię na temat zdrowego odżywiania, to czy uwierzylibyście mu?
Mnie nie przekona, niezależnie od ilości sałatek i rodzajów vege-burgeróww swoim menu. Akcje dodawania książek dla dzieci do HappyMealów także nie sprawią, że zacznę myśleć o makdonaldzie jako o miejscu promującym kulturę i czytelnictwo. A wy?
No dobra, to było pytanie retoryczne.Choć i tak większość osób czyści mu buty (w przenośni by Banksy):
Jednak nie zawsze rozpoznanie złego wilka w zielonym kapturku jest takie łatwe. Bo co gdyby, hipotetycznie, McDonald obiecał, że za każdego zakupionego u siebie hamburgera posadzi 10 drzew w dżungli amazońskiej? Czy takie działanie (podpadające już pod CSR - biznes odpowiedzialny społecznie) jest w stanie zrównoważyć inne niecne uczynki, na których opiera swoją działalność, np. wyzyskiwanie pracowników lub śmierć milionów zwierząt zabijanych na steki?
Itd. itd. Generalnie po to właśnie wielkie korporacje zakładają swoje lub wspomagają jakieś inne fasadowe fundacje, które prowadzą programy ekologiczne, edukacyjne czy pomocowe w krajach trzeciego świata. W ten sposób uspokajają swoje sumienie, a klientom przekazują info "staramy się, jesteśmy eko, naprawiamy świat".
A zatem Zasada ograniczonego zaufania nr 1 brzmi:
1. Bądź podejrzliwy/a
Tak jak nie powinno się ufać nikomu po 30-tce (haha), tak z zasady nie ufamy reklamom. Szczególną podejrzliwością traktujemy produkty/usługi wielkich korporacji typu Coca-Cola, Shell, Monsanto, Unilever, Nestle itp. ponieważ - nie ma bata - na 100% mają na sumieniu coś obrzydliwego. Chętnie odszczekam wcześniejsze zdanie, jeśli przyślecie mi namiar na choć jeden etyczny koncern, który nie splamił się testami na zwierzętach, wykorzystywaniem taniej siły roboczej, sponsorowaniem zbrojeń, niszczeniem przyrody, naruszaniem praw człowieka czy wprowadzeniem na rynek toksycznych produktów jedynie z chęci zysku.
2. Nie wszystko EKO, co w kartonie
Najczęściej spotykana forma greenwashingu to po prostu dodanie przyimka EKO do nazwy produktu lub umieszczenie oznaczenia "eko", "naturalny", "zdrowy", "green", "organic", "bio" na opakowaniu. Opakowanie w ogóle jest ulubionym polem do popisu ekomarketingowców. Oczywiście napis na kartonie "biodegradowalny", a na butelce z wodą "nie zawiera cukru" nie mija się z prawdą (tektura rzeczywiście się rozkłada, a woda ma 0 kalorii), ale sprawdź, czy informacje mają związek z samym produktem (a nie tylko jego opakowaniem) i czy rzeczywiście są dobre dla środowiska i dla twojego zdrowia. Ponadto w ogólnym rozrachunku nie zawsze torba papierowa będzie lepsza dla środowiska od foliowej, a szklana butelka od plastikowej (patrz "Inteligencja ekologiczna").
(stąd)
3. Czytaj między wierszami
Nie wystarczy czytać etykiety, bo nawet jeśli sam skład danego produktu (jeśli mowa o spożywce) jest ok, to powinniśmy jeszcze rozważyć kwestię możliwego zafałszowania produktu (aferę z solą przemysłową w polskich kiełbasach lub czeskim chrzczonym spirytusem chyba jeszcze wszyscy pamiętają), lokalność i transport (banany są spoko w Afryce czy w Indiach, ale u nas naturalnie nie rosną), etyczność produkcji (czy nie ucierpieli ludzie i zwierzęta), fair trade (ile zarobił pracownik), kwestię biodegradowalności i/lub recyklingu, wielorazowości vs jednorazowości itp.
4. Mniej znaczy więcej
Dobry produkt sam się obroni, jeśli jest naprawdę eko, to nie trzeba go specjalnie reklamować jako eko.
Czy rowery trzeba jakoś specjalnie reklamować? Czy warzywa z działki wymagają bilbordów przy autostradzie? Czy las, góry i ogród zajmują cenny czas największej oglądalności? Tym samym wracamy do punktu pierwszego :-)
c.d.n.
Postanowiłam pochylić się nad tym tematem (uwielbiam to wyrażenie) i w odcinkach analizować najciekawsze przykłady greenwashingu.
Póki co - jednak - wprowadzenie.
Greenwashing to zabieg stosowany często w reklamach lub kampaniach promocyjnych produktów, chcących uchodzić za przyjazne dla środowiska. W rzeczywistości chodzi o "wybielenie" marki, czyli zazielenienie wizerunku danej firmy, której działania niekoniecznie mają na celu dobro naszej planety.
Moja ulubiona analogia wykorzystuje ogólnoświatową sieć McDonald, która jest po prostu typowym, wręcz arche-typowym, fastfoodem. I teraz pytanie - gdyby McDonald prowadził światową kampanię na temat zdrowego odżywiania, to czy uwierzylibyście mu?
Mnie nie przekona, niezależnie od ilości sałatek i rodzajów vege-burgeróww swoim menu. Akcje dodawania książek dla dzieci do HappyMealów także nie sprawią, że zacznę myśleć o makdonaldzie jako o miejscu promującym kulturę i czytelnictwo. A wy?
No dobra, to było pytanie retoryczne.Choć i tak większość osób czyści mu buty (w przenośni by Banksy):
Jednak nie zawsze rozpoznanie złego wilka w zielonym kapturku jest takie łatwe. Bo co gdyby, hipotetycznie, McDonald obiecał, że za każdego zakupionego u siebie hamburgera posadzi 10 drzew w dżungli amazońskiej? Czy takie działanie (podpadające już pod CSR - biznes odpowiedzialny społecznie) jest w stanie zrównoważyć inne niecne uczynki, na których opiera swoją działalność, np. wyzyskiwanie pracowników lub śmierć milionów zwierząt zabijanych na steki?
Itd. itd. Generalnie po to właśnie wielkie korporacje zakładają swoje lub wspomagają jakieś inne fasadowe fundacje, które prowadzą programy ekologiczne, edukacyjne czy pomocowe w krajach trzeciego świata. W ten sposób uspokajają swoje sumienie, a klientom przekazują info "staramy się, jesteśmy eko, naprawiamy świat".
A zatem Zasada ograniczonego zaufania nr 1 brzmi:
1. Bądź podejrzliwy/a
Tak jak nie powinno się ufać nikomu po 30-tce (haha), tak z zasady nie ufamy reklamom. Szczególną podejrzliwością traktujemy produkty/usługi wielkich korporacji typu Coca-Cola, Shell, Monsanto, Unilever, Nestle itp. ponieważ - nie ma bata - na 100% mają na sumieniu coś obrzydliwego. Chętnie odszczekam wcześniejsze zdanie, jeśli przyślecie mi namiar na choć jeden etyczny koncern, który nie splamił się testami na zwierzętach, wykorzystywaniem taniej siły roboczej, sponsorowaniem zbrojeń, niszczeniem przyrody, naruszaniem praw człowieka czy wprowadzeniem na rynek toksycznych produktów jedynie z chęci zysku.
2. Nie wszystko EKO, co w kartonie
Najczęściej spotykana forma greenwashingu to po prostu dodanie przyimka EKO do nazwy produktu lub umieszczenie oznaczenia "eko", "naturalny", "zdrowy", "green", "organic", "bio" na opakowaniu. Opakowanie w ogóle jest ulubionym polem do popisu ekomarketingowców. Oczywiście napis na kartonie "biodegradowalny", a na butelce z wodą "nie zawiera cukru" nie mija się z prawdą (tektura rzeczywiście się rozkłada, a woda ma 0 kalorii), ale sprawdź, czy informacje mają związek z samym produktem (a nie tylko jego opakowaniem) i czy rzeczywiście są dobre dla środowiska i dla twojego zdrowia. Ponadto w ogólnym rozrachunku nie zawsze torba papierowa będzie lepsza dla środowiska od foliowej, a szklana butelka od plastikowej (patrz "Inteligencja ekologiczna").
(stąd)
3. Czytaj między wierszami
Nie wystarczy czytać etykiety, bo nawet jeśli sam skład danego produktu (jeśli mowa o spożywce) jest ok, to powinniśmy jeszcze rozważyć kwestię możliwego zafałszowania produktu (aferę z solą przemysłową w polskich kiełbasach lub czeskim chrzczonym spirytusem chyba jeszcze wszyscy pamiętają), lokalność i transport (banany są spoko w Afryce czy w Indiach, ale u nas naturalnie nie rosną), etyczność produkcji (czy nie ucierpieli ludzie i zwierzęta), fair trade (ile zarobił pracownik), kwestię biodegradowalności i/lub recyklingu, wielorazowości vs jednorazowości itp.
4. Mniej znaczy więcej
Dobry produkt sam się obroni, jeśli jest naprawdę eko, to nie trzeba go specjalnie reklamować jako eko.
Czy rowery trzeba jakoś specjalnie reklamować? Czy warzywa z działki wymagają bilbordów przy autostradzie? Czy las, góry i ogród zajmują cenny czas największej oglądalności? Tym samym wracamy do punktu pierwszego :-)
c.d.n.
22 sty 2014
Muzyka dla oczu
Czas na kolejną porcję instrumentów! Tym razem przeróbki, najczęściej na lampy i półki, ale nie tylko :-)
17 sty 2014
Bo wiedzy nigdy dość
W porywie służbowej prokrastynacji postanowiłam dodać nową podstronę na blogu :-)
Zapraszam więc do korzystania z bezpłatnych publikacji/ebooków/opracowań (a nawet komiksu), które zahaczają o tematy związane z zielenią w mieście, recyklingiem, upcyklingiem, edukacją ekologiczną, sprzątaniem bez chemii itp.
Na razie po polsku, ale baza czeska i angielska w przygotowaniu :-)
Zaglądajcie, podsyłajcie swoje odkrycia, będę uzupełniać listę.
I przy okazji polecam bezpłatne kursy elearningowe na Coursera - znów ruszają nowe. To będzie moje trzecie podejście, tym razem wybrałam Grywalizację, How green is that product? i Jak zmienić świat. Można się jeszcze zapisać, a dawki przystępnie podanej wiedzy po angielsku gwarantowane.
Zapraszam więc do korzystania z bezpłatnych publikacji/ebooków/opracowań (a nawet komiksu), które zahaczają o tematy związane z zielenią w mieście, recyklingiem, upcyklingiem, edukacją ekologiczną, sprzątaniem bez chemii itp.
Na razie po polsku, ale baza czeska i angielska w przygotowaniu :-)
Zaglądajcie, podsyłajcie swoje odkrycia, będę uzupełniać listę.
I przy okazji polecam bezpłatne kursy elearningowe na Coursera - znów ruszają nowe. To będzie moje trzecie podejście, tym razem wybrałam Grywalizację, How green is that product? i Jak zmienić świat. Można się jeszcze zapisać, a dawki przystępnie podanej wiedzy po angielsku gwarantowane.
14 sty 2014
Moja ci ona!
Nie ma to jak kupić sobie samej wymarzony prezent na urodziny ;-)
Tym razem spontanicznie padło na zaangażowaną makatkę kuchenną, ręcznie wyszywaną przez znajomą znajomej, obecnie i moją znajomą :-)
Od razu jak zobaczyłam makatkowy album Ani, to wiedziałam, że mieć to muszę. Chociaż jedną. Bo makatka kuchenna należy do tego samego zbioru co monidła czy obrazy ze świętą rodziną. Zbioru przedmiotów tworzących tradycję, kojarzących się z wiejskim domem mojej babci. Hasła będące nieodłącznym elementem takich makatek, to jeszcze inna historia... "Jak żona gotuje, to mężowi smakuje", "Szczęście gości w domu wciąż, gdy pomaga żonie mąż". Aż chce się w tej kuchni krzątać od świtu do zmroku :->
Oczywiście mogłabym sobie sama wyhaftować. Może, kiedyś, na emeryturze. Oczywiście.
Ale po co, skoro makatki Ani, które łączą tradycyjną formę z zaangażowanym przewrotnie przekazem, już są na świecie i czekają na nowy dom?
I nie tylko wegańskie, są też feministyczne!
Poza tym Ania szyje też wielorazowe podpaski i wkładki higieniczne. Nawet z Pippi - absolutne must-have każdej ekologicznej dziewczyny :-)
Zarówno w sprawie makatek, jak i podpasek piszcie na: podpaski23[at]gmail.com.
10 sty 2014
Jak to jest być drzewem - inspiracje na karnawał :-)
Znów czas na bal. W przedszkolu.
Dziś kilka pomysłów na kostium drzewa zaczerpniętych ze stosownego wątku na ukochanym forum wegedzieciak.pl.
i prosto z sieci:
to ostatnie z bloga Mommy Loves Trees
Dziś kilka pomysłów na kostium drzewa zaczerpniętych ze stosownego wątku na ukochanym forum wegedzieciak.pl.
i prosto z sieci:
to ostatnie z bloga Mommy Loves Trees
8 sty 2014
Skarpeta wielofunkcyjna
Zanim znajdzie się rodzimy przedsiębiorca robiący biznes na dziurawych skarpetkach, tak jak chłopaki z Nice Laundry, to każdy musi we własnym zakresie prowadzić politykę twórczego recyklingu.
Na przykład tak jak najwierniejsza czytelniczka Ekomanii, czyli Natalia :-)
"zupcyklingowałam onucę na gumkę do włosów i resztę w szmatkę (najpierw do okna - bo przez brudne szyby traci się ok. 30-50% światła, potem do czyszczenia zlewu, na końcu ogarnęłam szmatko=skarpetą syf z kociej kuwety :)"
Czy znajdzie się śmiałek, który wyciśnie więcej zastosowań z jednej skarpetki? Uśmiech losu takiego nie minie, to pewne :-)
Na przykład tak jak najwierniejsza czytelniczka Ekomanii, czyli Natalia :-)
"zupcyklingowałam onucę na gumkę do włosów i resztę w szmatkę (najpierw do okna - bo przez brudne szyby traci się ok. 30-50% światła, potem do czyszczenia zlewu, na końcu ogarnęłam szmatko=skarpetą syf z kociej kuwety :)"
Czy znajdzie się śmiałek, który wyciśnie więcej zastosowań z jednej skarpetki? Uśmiech losu takiego nie minie, to pewne :-)
6 sty 2014
Wszyscy jesteśmy mutantami
Świąteczna laba sprzyja oglądaniu filmów. Wczoraj z Konkubentem obejrzeliśmy dołujący dokument "Trucizna nasza powszednia". Dołujący, długi, ale wart zobaczenia.
Bo choć teoretycznie coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę ze szkodliwości pestycydów, plastiku (a w szczególności bisfenolu A), dodatków do żywności (w tym aspartamu czy glutaminianu sodu) to ich rzeczywisty negatywny wpływ na zdrowie człowieka jest utajniany lub bagatelizowany (choć niektóre badania potwierdzające rakotwórcze działanie aspartamu zostały przeprowadzone już w latach 70!).
A tymczasem "według Światowej Organizacji Zdrowia od miliona do trzech milionów ludzi pada ofiarą zatrucia pestycydami, a około 200 tys. umiera z ich powodu. Autorka filmu, Marie Monique Robin, zebrała informacje o szkodliwości tych substancji, o tym jak dostają się one na rynek, a także o instytucjach, które wydają na nie zezwolenia."
Dziennikarka dotarła do rozmaitych dokumentów i ludzi, którzy niestety nie tylko potwierdzają doniesienia o rakotwórczym działaniu wspomnianych wyżej substancji, ale też fasadowość największych i najbardziej znanych organizacji, które teoretycznie zajmują się ochroną zdrowia ludzi.
Dociekliwość Marie Monique Robin jest godna podziwu. Sposób w jaki śledzi powiązania pomiędzy ludźmi a instytucjami i zadaje niewygodne pytania tzw. ekspertom. Tylko szkoda, że tak wielu decydentów nie chce lub nie umie na nie odpowiedzieć, albo szczerze przyznać, że ma w dupie zdrowie ludzi, a chodzi im tylko o kasę (np. w komisji ustalającej dopuszczalne dzienne spożycie aspartamu w Europie zasiadali m.in. naukowcy pracujący dla Coca-Coli czy firm produkujących aspartam...)
No, i najbardziej dołujące jest to, że przeciętny konsument i mieszkaniec miasta - o ile nie ma dostępu do organicznych i ekologicznych warzyw, owoców, zbóż, oleju - jest nieustannie narażony na trujące osady pestycydowe (przeraził mnie możliwy efekt koktajlu). I że każdy z nas spożywa kilka kilogramów dodatków do żywności rocznie. O oddychaniu brudnym powietrzem i nieustannym kontakcie z toksycznymi substancjami zawartymi w plastiku, teflonie, farbach, elektronice, materiałach budowlanych nie wspomnę...
Badania moczu ludzi pod kątem zawartości toksyn, pestycydów, czy metali ciężkich wykazują, że jesteśmy wprost nimi naszpikowani. Część może i wydalamy, ale kto tak naprawdę wie, ile z tego osadza się w naszych ciałach powodując alergie, stany zapalne, przewlekłe schorzenia, choroby neurologiczne, depresję czy raka? Tzn. nikomu nie życzę, ale wygląda na to, że i tak wszyscy jesteśmy zmutowani. I nie trzeba wcale żadnej katastrofy ekologicznej (BTW dzisiaj bardzo niepokojące wieści z Fukushimy), bo jesteśmy otoczeni od wewnątrz.
Bo choć teoretycznie coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę ze szkodliwości pestycydów, plastiku (a w szczególności bisfenolu A), dodatków do żywności (w tym aspartamu czy glutaminianu sodu) to ich rzeczywisty negatywny wpływ na zdrowie człowieka jest utajniany lub bagatelizowany (choć niektóre badania potwierdzające rakotwórcze działanie aspartamu zostały przeprowadzone już w latach 70!).
A tymczasem "według Światowej Organizacji Zdrowia od miliona do trzech milionów ludzi pada ofiarą zatrucia pestycydami, a około 200 tys. umiera z ich powodu. Autorka filmu, Marie Monique Robin, zebrała informacje o szkodliwości tych substancji, o tym jak dostają się one na rynek, a także o instytucjach, które wydają na nie zezwolenia."
Dziennikarka dotarła do rozmaitych dokumentów i ludzi, którzy niestety nie tylko potwierdzają doniesienia o rakotwórczym działaniu wspomnianych wyżej substancji, ale też fasadowość największych i najbardziej znanych organizacji, które teoretycznie zajmują się ochroną zdrowia ludzi.
Dociekliwość Marie Monique Robin jest godna podziwu. Sposób w jaki śledzi powiązania pomiędzy ludźmi a instytucjami i zadaje niewygodne pytania tzw. ekspertom. Tylko szkoda, że tak wielu decydentów nie chce lub nie umie na nie odpowiedzieć, albo szczerze przyznać, że ma w dupie zdrowie ludzi, a chodzi im tylko o kasę (np. w komisji ustalającej dopuszczalne dzienne spożycie aspartamu w Europie zasiadali m.in. naukowcy pracujący dla Coca-Coli czy firm produkujących aspartam...)
No, i najbardziej dołujące jest to, że przeciętny konsument i mieszkaniec miasta - o ile nie ma dostępu do organicznych i ekologicznych warzyw, owoców, zbóż, oleju - jest nieustannie narażony na trujące osady pestycydowe (przeraził mnie możliwy efekt koktajlu). I że każdy z nas spożywa kilka kilogramów dodatków do żywności rocznie. O oddychaniu brudnym powietrzem i nieustannym kontakcie z toksycznymi substancjami zawartymi w plastiku, teflonie, farbach, elektronice, materiałach budowlanych nie wspomnę...
Badania moczu ludzi pod kątem zawartości toksyn, pestycydów, czy metali ciężkich wykazują, że jesteśmy wprost nimi naszpikowani. Część może i wydalamy, ale kto tak naprawdę wie, ile z tego osadza się w naszych ciałach powodując alergie, stany zapalne, przewlekłe schorzenia, choroby neurologiczne, depresję czy raka? Tzn. nikomu nie życzę, ale wygląda na to, że i tak wszyscy jesteśmy zmutowani. I nie trzeba wcale żadnej katastrofy ekologicznej (BTW dzisiaj bardzo niepokojące wieści z Fukushimy), bo jesteśmy otoczeni od wewnątrz.
4 sty 2014
Porozumienie ponad gatunkami
Czasem się zastanawiamy, co by powiedziały zwierzęta, gdyby mogły mówić...
No, cóż mówić może nie umieją, ale komunikacja z nimi jest możliwa. I to jaka.
Dziś właśnie obejrzałam film The Animal Communicator i jestem głęboko poruszona. Nie dość, że ten dokument pokazuje, że porozumienie jest możliwe, to jeszcze potwierdza starą prawdę, o której tak często zapominamy, że wszyscy jesteśmy połączeni. I pocieszające jest, że istnieją jeszcze takie osoby jak Anna Breytenbach, którzy potrafią to poczuć, i to w tak spektakularny sposób. Obejrzyjcie koniecznie, lepsze niż bajka.
Na jutiubie znów pojawił się cały film:
Gdyby ktoś sam chciał spróbować zmienić swój sposób porozumiewania się ze zwierzętami, to tu znajdzie krótki poradnik (opracowany we współpracy z Anną Breytenbach). Jest też duże zainteresowanie warsztatem z Anną w Polsce, możecie śledzić temat na fejsie. I jeszcze forum jest.
No, cóż mówić może nie umieją, ale komunikacja z nimi jest możliwa. I to jaka.
Dziś właśnie obejrzałam film The Animal Communicator i jestem głęboko poruszona. Nie dość, że ten dokument pokazuje, że porozumienie jest możliwe, to jeszcze potwierdza starą prawdę, o której tak często zapominamy, że wszyscy jesteśmy połączeni. I pocieszające jest, że istnieją jeszcze takie osoby jak Anna Breytenbach, którzy potrafią to poczuć, i to w tak spektakularny sposób. Obejrzyjcie koniecznie, lepsze niż bajka.
Na jutiubie znów pojawił się cały film:
Gdyby ktoś sam chciał spróbować zmienić swój sposób porozumiewania się ze zwierzętami, to tu znajdzie krótki poradnik (opracowany we współpracy z Anną Breytenbach). Jest też duże zainteresowanie warsztatem z Anną w Polsce, możecie śledzić temat na fejsie. I jeszcze forum jest.