Robię drugie podejście do e-learningowego kursu o permakulturze, może tym razem uda się skończyć :-)
Oglądam i czytam z zaciekawieniem, a tam taka idea:
z punktu widzenia projektowania permakulturowego nasze inwestycje możemy podzielić na trzy kategorie: degeneracyjne, generacyjne i regeneracyjne.
I przykładowo kupno samochodu należy do tej pierwszej - co prawda zyskujemy natychmiastową możliwość przemieszczania się, ale auto nieustannie traci na wartości, musimy ciągle dokładać pieniądze na paliwo czy naprawy, a na samym końcu za zezłomowanie. No, i degenerujemy środowisko za sprawą emisji spalin i CO2.
Tradycyjna uprawa zbóż lub warzyw to przykład projektu generacyjnego - wkładamy naszą prace i nasiona, otrzymujemy plony, ale na koniec zostajemy w punkcie wyjścia i w następnym sezonie całą pracę musimy wykonać od początku.
Z kolei posadzenie drzewa - kosztuje nas sadzonkę i pracę, ale... Zyskujemy nie tylko owoce, cień, miejsce życia dla ptaków i owadów, nasiona, drewno, ale także tlen i lepsze warunki życia. Jest jeden minus - trwa to wiele lat, więc możemy nie doczekać jego dobroczynnych efektów.
To było tyle na temat permakultury :-) Poza tym trwa właśnie Tydzień Zrównoważonego Transportu. Moje miasto sie jakoś szczególnie nie popisało. Byl jakiś festyn, jakieś warsztaty, gdzies, ponoć. No, i w piątki kierowcy mogą za darmo jeździć komunikacją miejską. Ale uwaga - tylko kierowcy (a co z resztą rodziny/pasażerów?) i nie wystarczy prawo jazdy, muszą mieć przy sobie także dowód rejestracyjny pojazdu i dokument o przeglądzie technicznym :-/ Ciekawa jestem, czy ktoś w ogóle z tej ulgi korzysta przy takich wymaganiach...
Za to ja dziś jechałam autobusem (kupując wcześniej normalny bilet za 2,60zł). Odzwyczaiłam się od komunikacji miejskiej, bo gdzie mogę, to chodzę piechotą, a na szczęście mieszkam blisko centrum. Ale tym razem dystans był trochę za duży. Rozkład jazdy rozczarował, a raczej bus nie wpasował się w niego - 10 minut opóźnienia groziło, że i ja się spóźnię na umówione spotkanie, więc w końcu wsiadłam w jakiś inny numerek jadący z grubsza w pożądanym kierunku, a resztę drogi przeszłam na nogach. Bardzo ekologicznie :) Za to na przystanku poznałam miłą dziewczynę, która mnie zagadnęła o dready i od słowa do słowa wymieniłyśmy się numerami. Może więc i ta komunikacja miejska ma jakieś zalety :-)
Na dowód kilka przytulnych przystanków:
- Białołęka:
- Norwegia
- Australia
Przysyłajcie swoje ulubione :-)
1 komentarz:
Świetne te przystanki, szczególnie norweski. Od razu, w takich przypadkach, przychodzi mi do głowy: w Polsce by zaraz zniszczyli albo ukradli (Kanapy z Białołęki nie ukradli, bo ciężka, a wzięła się stąd, że się komuś nie chciało "zezłomować", więc to fajne nie jest. I po jednym deszczu do niczego się nie nada).
Prześlij komentarz