Podczas gdy niektórzy spędzali czas na festiwalu Miasto Poezji w Lublinie, inni postanowili sobie zrobić wagary w kraju Krecika. I nie żałują ani chwilki :-)
Wagary to w ogóle bardzo dobry wynalazek jest. Polecam przynajmniej raz na kilka tygodni.
Śmierć kompa (którą wykrakałam w ostatnim wpisie) tylko ułatwiła decyzję o podrzuceniu Dziecka dziadkom, kupieniu biletów w Polskim Busie (tak, 3 x dziennie jeździ z Wrocławia do Pragi za jakieś śmieszne 50zł w jedną stronę) i spakowaniu niezbędności. Wagary!
Z pogodą trafiłam idealnie. Destynacja też nie zawiodła.Bilans zdecydowanie na plus, przywiozłam pamiątki :-) A wśród nich:
1 zakwas żytni do pieczenia chleba
1 mydło z konopi (z wonią kardamonu) zrobione przez Magdiczkę
1 dezodorant ręcznie sfabrykowany z jej kosmetycznych zasobów
spodnie, bluza, 3 koszulki - darowizny od Verunki
Z wartości niematerialnych i ulotnych:
1,5 przeczytanej książki (te pół to "Zjadanie zwierząt")
5 piw
1 plac zabaw
2 koncerty zasłyszane mimochodem (Na parukarce i Na hradbach)
1 nocleg na zapiecku
1 spacer po szumawskim lesie (= 3 kleszcze)
1 spacer po praskim parku w doborowym hubertowym towarzystwie (=0 kleszczy)
Praga piękna i tłoczna jak zawsze. Do ścisłego centrum nie zaglądałam, ale Wyszehrad stoi na swoim miejscu (i moja ulubiona hospoda Na hradbach również). Odwiedziłam dwie nowe wegańskie knajpy i najadłam się po uszy (ale temu zagadnieniu postanowiłam poświęcić osobny wpis, w planach). A chwilami było jak w czeskim filmie:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz