Dzisiejszy dzień, podobnie jak łikend, upłynął mi pod znakiem kooperatywy.
Wrażenia z warszawskiego zjazdu mam bardziej niż pozytywne. Mile zaskoczyła mnie ilość fanów i sympatyków spółdzielczości, z zazdrością słuchałam relacji zagranicznych kooperatystów/ek (lub kooperantów/ek) o ich prężnie działających grupach. Smakował wegański obiad (hummus, tempeh, pomidorki, kasze, kiełki, raj) przygotowany przez zgrany warszawski kolektyw i podawany na talerzykach otrębowych. No, i przede wszystkim poznałam w realu osoby znane dotąd z wirtuala (pozdrawiam FreeLab i Lokalną Żywność), wzięłam udział w warsztatach przeklinając w duchu brak umiejętności klonowania się. Nie żałuję więc sobotniej pobudki o 4.30 i w ogóle niczego nie żałuję :-)
Natomiast dzisiaj miały miejsce pierwsze zakupy kooperatywy opolskiej, które miałam okazję koordynować i przeżyć. Zakupy - u miejscowego ekorolnika, czyli pana Teofila Furgola - zakończyły się sukcesem.
Jako bonus dostaliśmy siatkę zielska, czyli krwawnika, pokrzywy i mniszka, szklankę domowego soku z jabłek oraz przepisy na miksturę jajeczną i domową chałwę :-) Po szaleństwie ważenia i rozdzielania zamówień nastąpiło pierwsze spotkanie kooperatywy, na które przyszło ok. 20 osób. Co prawda prochu nie wymyśliliśmy, ale czasem miło jest spotkać ludzi, którzy lubią warzywa...
A to mi przypomina o trwającym od niedzieli Tygodniu Weganizmu, któremu staram się ostatnio hołdować. Co prawda na przeszkodzie odżywiania się w 100% wegańsko stoi mi gorące uczucie do miodu i czekolady z okienkiem, ale pocieszam się, że nawet 77% się liczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz