24 sty 2014

Greenwashing - zielone pranie mózgów

Greenwashing zwany ekościemą zatacza coraz szersze kręgi. I naprawdę potrafi podstępnie przybierać takie formy, że nawet starzy wyjadacze (tacy jak Ekomania) mają problem z rozpoznaniem, co jest naprawdę eko, a co tylko za takie chce uchodzić.

Postanowiłam pochylić się nad tym tematem (uwielbiam to wyrażenie) i w odcinkach analizować najciekawsze przykłady greenwashingu.
Póki co - jednak - wprowadzenie.

Greenwashing to zabieg stosowany często w reklamach lub kampaniach promocyjnych produktów, chcących uchodzić za przyjazne dla środowiska. W rzeczywistości chodzi o "wybielenie" marki, czyli zazielenienie wizerunku danej firmy, której działania niekoniecznie mają na celu dobro naszej planety.
Moja ulubiona analogia wykorzystuje ogólnoświatową sieć McDonald, która jest po prostu typowym, wręcz arche-typowym, fastfoodem. I teraz pytanie - gdyby McDonald prowadził światową kampanię na temat zdrowego odżywiania, to czy uwierzylibyście mu?
Mnie nie przekona, niezależnie od ilości sałatek i rodzajów vege-burgeróww swoim menu. Akcje dodawania książek dla dzieci do HappyMealów także nie sprawią, że zacznę myśleć o makdonaldzie jako o miejscu promującym kulturę i czytelnictwo. A wy?
No dobra, to było pytanie retoryczne.Choć i tak większość osób czyści mu buty (w przenośni by Banksy):

Jednak nie zawsze rozpoznanie złego wilka w zielonym kapturku jest takie łatwe. Bo co gdyby, hipotetycznie, McDonald obiecał, że za każdego zakupionego u siebie hamburgera posadzi 10 drzew w dżungli amazońskiej? Czy takie działanie (podpadające już pod CSR - biznes odpowiedzialny społecznie) jest w stanie zrównoważyć inne niecne uczynki, na których opiera swoją działalność, np. wyzyskiwanie pracowników lub śmierć milionów zwierząt zabijanych na steki?
Itd. itd. Generalnie po to właśnie wielkie korporacje zakładają swoje lub wspomagają jakieś inne fasadowe fundacje, które prowadzą programy ekologiczne, edukacyjne czy pomocowe w krajach trzeciego świata. W ten sposób uspokajają swoje sumienie, a klientom przekazują info "staramy się, jesteśmy eko, naprawiamy świat".
A zatem Zasada ograniczonego zaufania nr 1 brzmi:

1. Bądź podejrzliwy/a

Tak jak nie powinno się ufać nikomu po 30-tce (haha), tak z zasady nie ufamy reklamom. Szczególną podejrzliwością traktujemy produkty/usługi wielkich korporacji typu Coca-Cola, Shell, Monsanto, Unilever, Nestle itp. ponieważ - nie ma bata - na 100% mają na sumieniu coś obrzydliwego. Chętnie odszczekam wcześniejsze zdanie, jeśli przyślecie mi namiar na choć jeden etyczny koncern, który nie splamił się testami na zwierzętach, wykorzystywaniem taniej siły roboczej, sponsorowaniem zbrojeń, niszczeniem przyrody, naruszaniem praw człowieka czy wprowadzeniem na rynek toksycznych produktów jedynie z chęci zysku.


2. Nie wszystko EKO, co w kartonie
Najczęściej spotykana forma greenwashingu to po prostu dodanie przyimka EKO do nazwy produktu lub umieszczenie oznaczenia "eko", "naturalny", "zdrowy", "green", "organic", "bio" na opakowaniu. Opakowanie w ogóle jest ulubionym polem do popisu ekomarketingowców. Oczywiście napis na kartonie "biodegradowalny", a na butelce z wodą "nie zawiera cukru" nie mija się z prawdą (tektura rzeczywiście się rozkłada, a woda ma 0 kalorii), ale sprawdź, czy informacje mają związek z samym produktem (a nie tylko jego opakowaniem) i czy rzeczywiście są dobre dla środowiska i dla twojego zdrowia. Ponadto w ogólnym rozrachunku nie zawsze torba papierowa będzie lepsza dla środowiska od foliowej, a szklana butelka od plastikowej (patrz "Inteligencja ekologiczna").
 (stąd)

3. Czytaj między wierszami
Nie wystarczy czytać etykiety, bo nawet jeśli sam skład danego produktu (jeśli mowa o spożywce) jest ok, to powinniśmy jeszcze rozważyć kwestię możliwego zafałszowania produktu (aferę z solą przemysłową w polskich kiełbasach lub czeskim chrzczonym spirytusem chyba jeszcze wszyscy pamiętają), lokalność i transport (banany są spoko w Afryce czy w Indiach, ale u nas naturalnie nie rosną), etyczność produkcji (czy nie ucierpieli ludzie i zwierzęta), fair trade (ile zarobił pracownik), kwestię biodegradowalności i/lub recyklingu, wielorazowości vs jednorazowości itp.

4. Mniej znaczy więcej
Dobry produkt sam się obroni, jeśli jest naprawdę eko, to nie trzeba go specjalnie reklamować jako eko.
Czy rowery trzeba jakoś specjalnie reklamować? Czy warzywa z działki wymagają bilbordów przy autostradzie? Czy las, góry i ogród zajmują cenny czas największej oglądalności? Tym samym wracamy do punktu pierwszego :-)
 c.d.n.

3 komentarze:

Kasia Znana pisze...

Bardzo trafny post, też myślę w podobny sposób. NIe wszystko złoto co się świeci, niestety ;)

Skuterkita pisze...

świetny artykuł, czekamy na więcej sposobów na zielone pułapki

zlapbalans pisze...

Po raz kolejny dowiedziałam się czegoś nowego. Świetny post. Czekam na ciąg dalszy.