"W Wielkiej Brytanii działa coraz więcej lokali, w których można kupić posiłki
przygotowane z produktów przeznaczonych do wyrzucenia. „To nie jest kawiarnia dla bezdomnych, ani dla
emerytów, nie jesteśmy też bankiem żywności. Chcemy uratować żywność
zmierzającą do śmietnika, mając także na uwadze aspekt społeczny – ludzi przychodzą,
razem jedzą, rozmawiają. Wszyscy są mile widziani, cena jest "co łaska", ale też można
nie zapłacić w ogóle – wyjaśnia Chrissy Weller, która wraz ze swoją koleżanką pół
roku temu założyła kawiarnię w londyńskiej dzielnicy. Razem z grupą
wolontariuszy gotują raz w tygodniu. W każdą niedzielę dostają informacje, jakie
produkty z kończącą się datą ważności są do dyspozycji w pobliskich supermarketach
i piekarniach. Następnego dnia rano jadą po to i z różnych składników przygotowują
menu. Nigdy nie wiedzą z góry, jakie dania uda im się przygotować. Każdy
produkt, z którego gotują, najpierw ważą. Dzięki temu wiedzą, że w ciągu minionych
sześciu miesięcy udało im się uratować 1,39 tony żywności."
The Real Junk Food Project oprócz Kuchni Społecznych prowadzi także Sklepy Społeczne (sharehouses), gdzie można wziąć/kupić za "co łaska" żywność uratowaną przed wyrzuceniem. I tak sobie o tym czytam, i trochę zazdroszczę (chociaż Jadłodzielnie mają się w Polsce nieźle), a tu pyk - na fejsbuczku - wyskakuje mi u znajomej informacja, że Bank Żywności w Trójmieście otworzył pierwszy sklep społeczny:
"Sklep społeczny jest miejscem otwartym dla wszystkich, ale korzystać mogą z niego w pierwszej kolejności osoby potrzebujące zweryfikowane przez MOPR i posiadające odpowiednie skierowanie. Punkt będzie otwarty trzy razy w tygodniu i pod koniec każdego dnia mogą tam przyjść osoby nieposiadające skierowań - w tym wypadku nasi klienci będą musieli podpisać deklarację, że są osobami potrzebującymi, a następnie MOPR skontaktuje się z nimi, by poszukać dla nich jak najefektywniejszych rozwiązań."
No, i świetnie, ku chwale Zero Waste!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz